Kto zagrał mądry mecz?

Fot. Mateusz Kostrzewa/legia.com

Dwie polskie drużyny przeszły przez pierwszą rundę europejskich pucharów z kompletem zwycięstw. Trzeba się cieszyć, choć zbytnio nie zachłystywać.

Te drużyny to Legia Warszawa i Śląsk Wrocław. Musiały zacząć rywalizację, odpowiednio w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów i nowej Ligi Konfederacji Europy, od pierwszej rundy. W następnej do tych drugich rozgrywek dołączy Pogoń Szczecin i Raków Częstochowa.

Legia ograła dwa razy Bodo/Glimt, najpierw 3:2 w Norwegii, a w środę 2:0 o siebie. Można powiedzieć, że pewnie awansowała do drugiej rundy, gdzie paradoksalnie czeka na nią być może potencjalnie słabszy przeciwnik – estońska Flora Tallin. Jednak z przebiegu meczów, szczególnie rewanżowego, wcale taki obraz pewnego awansu się nie wyłaniał.

Gdyby po nieco ponad pół godzinie gry w Warszawie Norwegowie wykorzystali doskonałą sytuację do zdobycia bramki, mogło być różnie. Bo po anulowaniu przepisu o preferowaniu goli zdobywanych na wyjeździe, wyrównaliby stan rywalizacji. A trzeba koniecznie wspomnieć, że przez te pierwsze pół godziny tak zdominowali Legię, że ta nie potrafiła wyjść z własnej połowy! Broniła się w ustawieniu 5-4-1. Przekroczenie linii środkowej stanowiło sukces, o stworzeniu jakiejkolwiek sytuacji bramkowej nie można było nawet pomarzyć.

Okazało się, że Legia na pewno nie jest mistrzem wychodzenia z pressingu, tak jak nie jest mistrzem zakładania go rywalom, którzy dominowali na boisku. Ale okazało się też, że samym posiadaniem piłki meczów się nie wygrywa. Najważniejsza jest skuteczność. Po indywidualnej akcji Luquinhasa Legia tuż przed przerwą objęła prowadzenie.

Druga połowa było bardziej wyrównana, ale w doliczonym czasie gry znów skuteczniejsi okazali się piłkarze Czesława Michniewicza. Norwegów dobił Tomas Pekhart, co jak najgorzej o nich świadczy. Zamiast odpoczywać po sezonie, powrócił do gry prosto z Euro 2020, gdzie doszedł z Czechami do 1/8 finału. Choć wszedł na zmianę dopiero w drugiej połowie, wyglądał jakby w ostatnich dniach grał mecz za meczem. I chyba doprowadzenie go do normalnej używalności w tych wyjątkowych okolicznościach będzie stanowiło poważne wyzwanie dla specjalistów od przygotowania fizycznego w warszawskim klubie.

Podsumowując, Legia w rywalizacji z Bodo/Glimt okazała się do bólu skuteczna. Czy miała też trochę szczęścia? Raczej rywalom zabrakło umiejętności. Ale to już ich problem, jeśli nie potrafią jak należy wykańczać akcji.

Z jednej strony trzeba docenić pragmatyczne podejście Legii do meczu, skoro przyniosło pożądany skutek w postaci awansu, choć bolały zęby, szczególnie w pierwszej połowie, gdy się na nią patrzyło. Z drugiej strony, jeśli pozwala rządzić na swoim stadionie co najwyżej przeciętnej europejskiej drużynie, strach pomyśleć, co może być w konfrontacji z silniejszymi.

Michniewicz stwierdził, że Legia zagrała „mądry mecz”, ponieważ „tak się powinno grać w Europie”. Być może, dlatego biorąc pod uwagę, że jeśli uda się jej przejść Florę, trafi na znacznie silniejszego rywala, nie należy się spodziewać na stadionie w Warszawie żadnych piłkarskich fajerwerków. Raczej kolejnego sprawdzianu z wykonywania zajęć taktycznych w defensywie. Oby znów skutecznego.

Po zmaganiach w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów następnego dnia polscy kibice dostali na deser rywalizację Śląska z Paide Linnameeskond w Lidze Konfederacji Europy. Ciekawiło mnie, czy po zwycięstwie 2:1 w Estonii zawodnicy Jacka Magiery zagrają również „mądry mecz”. Okazało się, że nie. Od początku do końca mieli zdecydowaną przewagę, wygrywając 2:0. Najgroźniejszą sytuację sprokurował Estończykom bramkarz Śląska Michał Szromnik. Gdyby nie jego niepewna interwencja, sami nie byli w stanie poważnie mu zagrozić. Bo to był naprawdę bardzo słaby rywal.

W drugiej rundzie czeka na drużynę z Wrocławia ormiański Araratem Erywań. Nie wiem, czy będą to „mądre” mecze, ale mam nadzieję, że dadzą awans do kolejnej rundy, czego życzę też Legii.

▬ ▬ ● ▬