Prosto do Guinnessa!

Fot. Paula Duda / PZPN

Od soboty polska piłka może się pochwalić wręcz niewiarygodnym rekordem. Jestem niemal pewny, że mało kto domyśla się o jaki rekord chodzi.

W ostatniej kolejce niemieckiej Bundesligi Robert Lewandowski zdobył kolejną bramkę. Już 34. w zakończonym sezonie, co jest jego nowym ligowym rekordem. Przy okazji został po raz piąty królem strzelców Bundesligi. A jeszcze wcześniej zdobył mistrzostwo Niemiec po raz ósmy.

Od soboty o Lewandowskim trąbią wszystkie rodzime media. Na jednej se stron internetowych znalazłem nawet kilka tekstów na jego temat. Czy właśnie sygnalizowanym w leadzie niewiarygodnym rekordem jest wspaniała skuteczność polskiego napastnika w zakończonym sezonie? Niekoniecznie. Jego wyczyny już dawno stały się normą.

Niewiarygodny rekord został ustanowiony podczas finału Pucharu Polski kobiet, który odbył się w sobotę na stadionie Polonii w Warszawie. Już kilka razy deklarowałem, szczególnie przy okazji finałów kobiecej Ligi Mistrzów, że oglądanie co pewien czas ambitnych piłkarek w akcji stanowi dla mnie rodzaj odtrutki na zakłamany męski futbol.

I na boisku, gdzie żadna nie udaje, że została sfaulowana, nie tarza się w komicznych konwulsjach po murawie, nie próbuje oszukiwać co chwila sędziego. I na trybunach, z których trudno usłyszeć przekleństwa i wyzywanie kogo się tylko da przy lada okazji.

Taki był właśnie finał w Warszawie, w którym Górnik Łęczna zmierzył się z Czarnymi Sosnowiec. Niezwykle twarda walka od samego początku, a pierwsza żółta kartka już w trzeciej minucie! Dziewuchy walczyły ambitnie aż do bólu. Każda jak potrafiła najlepiej, żadnego udawania, na całego do samego końca.

Górnik wygrał 1:0, co na pewno nie było niespodzianką, bo to aktualny mistrz Polski. Ale drużyna Czarnych też zasłużyła na pochwałę, choć nie sądzę, by dla jej zawodniczek stanowiło to jakieś pocieszenie po przegranym finale.

Cichą bohaterką Czarnych była ich bramkarka. Jeszcze przed finałem nie mogłem uwierzyć, gdy czytałem informację na jej temat (za: laczynaspilka.pl):

„Dla Anny Szymańskiej sobotni finał będzie… trzynastym z rzędu! W ostatnim spotkaniu tych rozgrywek występuje nieprzerwanie od sezonu 2007/2008. Niewykluczone, że takiego przypadku nie ma nigdzie indziej na świecie. W finałach Pucharu Polski grała w barwach trzech klubów: Czarnych, Medyka Konin oraz nieistniejącej już Pogoni Women Szczecin. Puchar wygrywała dotychczas pięć razy, ale tylko z Medykiem”.

Jak można zagrać w trzynastu finałach krajowego pucharu z rzędu??? Czy to możliwe? A jednak możliwe, więc nadaje się do Księgi Rekordów Guinnessa. Aż dziwię się, że nikt z klubu Szymańskiej czy z PZPN jeszcze oficjalnie jej kandydatury nie zgłosił. Nie sądzę, by ktoś jej rekord pobił. No, chyba że za rok ona sama, co wydaje się nawet dość prawdopodobne. 

Najsmutniejsze, że niewiarygodną rekordzistką właściwie nikt się nie zainteresował. Wystarczy, że jakiś piłkarz wrzuci na swoją stronę w internecie najgłupszą nawet fotkę, a za chwilę wszyscy ją komentują na wyścigi. Tym różni się w postrzeganiu przez media pan piłkarz od ambitnych piłkarek też ganiających zawodowo za piłką.

O Szymańskiej pamiętała chyba tylko grupka kibiców z Sosnowca, która dedykowała jej podczas finału okolicznościową oprawę (patrz zdjęcie na końcu tekstu). A przecież to wręcz wymarzony temat dla dziennikarzy. Na pewno znacznie ciekawszy niż bicie piany kolejny raz i robienie na siłę gwiazdy z jakiegoś przeciętnego grajka.

Próbowałem w niedzielę z cichą bohaterką finału porozmawiać. Poprosiła o przełożenie rozmowy na następny dzień, bo nie bardzo się do tego nadawała. Niestety podczas sobotniego meczu tyle krzyczała do zawodniczek Czarnych, że straciła głos...

▬ ▬ ● ▬

Galeria