2013-05-24
Piłka bez oszustwa
Wczoraj odbył się pierwszy z finałów Ligi Mistrzów. Przez jednych nie zauważany, przez innych wyśmiewany. Od kilku już lat uważam, że niesłusznie.
UEFA ostro promuje kobiecą piłkę i zdążyła się pochwalić, że dyscyplina rozwija się niezwykle dynamicznie. Żeby jej pomóc od 2010 roku wprowadziła też żeńską odmianę Ligi Mistrzów, której finał zawsze odbywa się dwa dni przed męskim w tym samym mieście. Panie zagrały wczoraj na Stamford Bridge, Olympique Lyon walczył z VfL Wolfsburg.
Pierwsza drużyna to taki odpowiednik Realu, Barcelony, Borussii i Bayernu razem wziętych. Wystąpiła we wszystkich dotychczasowych finałach, najpierw przegrała (w karnych), by w dwóch kolejnych odnieść zwycięstwa. We wczorajszym meczu była pewniakiem do trzeciej wygranej z rzędu. Wolfsburg to nowicjusz w tym gronie, dodatkowo jeszcze przetrzebiony kontuzjami. Zapytałem przed meczem niemieckiego dziennikarza, który siedział koło mnie, czy ma szansę na zwycięstwo. Grymas na twarzy zamiast odpowiedzi powiedział wszystko.
- Dwie najlepsze zawodniczki, Viola Odebrecht i Verena Faisst, są kontuzjowane – dodał tylko, by usprawiedliwić brak wiary w piłkarskie umiejętności rodaczek.
To, co działo się na boisku, idealnie wpisywało się w jego opinię. Lyon atakował, Wolfsburg bronił się jak mógł, próbując kontratakować. Raz się udało i Niemki wywalczyły rzut karny. Wykorzystała go Martina Muller, a Francuzki nadal nie potrafiły pokonać świetnie spisującej się w bramce Alse Vetterlein i Wolfsburg wygrał 1:0. Oto najkrótsza relacja z meczu.
Najpierw napiszę, co mnie w nim rozczarowało – frekwencja. Na stadion Chelsea przyszło mniej niż dwadzieścia tysięcy widzów. W ubiegłym roku w Monachium było ponad dwa razy tyle.
A teraz dlaczego każdy kibic powinien raz w roku obowiązkowo obejrzeć taki mecz. Bo to idealna odtrutka na zmanierowaną męską odmianę futbolu. Oczywiście nie można wymagać od pań za wiele. Umiejętności techniczne generalnie trudno porównywać. Siły i przygotowania fizycznego porównywać się nie da. Za to warto przyjrzeć się zaangażowaniu i ambicji – najwyższy z możliwych poziomów. Zawsze patrzę z przyjemnością jak te dziewuchy ganiają po boisku, ile serca w to wkładają. Nie odstawią nogi, walczą jak potrafią, do upadłego. A wszystko w imponującym tempie.
W każdym meczu czekam na jeden moment, nikt nie zgadnie jaki. Patrzę kiedy po raz pierwszy wbiega na boisko lekarz z masażystą. Wczoraj zdarzyło się to dopiero w 56 minucie. Jeśli zawodniczka leży na murawie i się nie podnosi, znaczy że prawie urwali jej nogę. Żadna nie udaje, nie kombinuje, nie pada na boisko, gdy ledwie ją ktoś trąci, nie biegnie za sędziną, domagając się kartek dla rywalek! Albo nie potrafią, albo się jeszcze (na szczęście) nie nauczyły. Ani razu nie było specjalnego wybijania piłki poza boisko i później jej oddawania, tak zwanego „gestu Garrinchy”. Czyli nie było też żadnego oszustwa, którym podszyte jej co drugie zagranie w męskiej piłce.
A przy okazji zawodniczki z Wolfsburga udowodniły, że w tym roku nastał okres niemieckich rządów w piłkarskiej Europie. W sobotę druga drużyna z tego kraju też wróci do domu z pucharem.
- I to skąd, z Anglii - zauważył z szelmowskim uśmiechem siedzący koło mnie niemiecki dziennikarz.
Odpowiedziałem mu, że będę miał ładną puentę do tekstu. Szybko się zreflektował: - Ale lepiej nie podawaj mojego nazwiska…
▬ ▬ ● ▬