2016-09-11
10 września!
Kto jeszcze pamięta co owa data oznacza? Obawiam się, że poza mną niestety chyba nikt. A przecież to święto polskiej piłki. Raczej już zapomniane święto...
Przypomniałem sobie o nim, gdy czytałem wywiad z Hubertem Kostką. To bramkarz reprezentacji Polski, która zdobyła złoty medal olimpijski na igrzyskach w Monachium. Właśnie minęła 44. rocznica finałowego meczu i właśnie na tę okoliczność był wywiad. 10 września 1972 roku drużyna trenera Kazimierza Górskiego pokonała w nim Węgry 2:1. Rozpoczął się wtedy okres największych sukcesów polskiej piłki. Na pamiątkę tego pierwszego 10 września ustanowiono Dniem Piłkarza.
W 2016 roku chyba już tylko ja sobie o nim przypomniałem. Sprawdziłem na oficjalnej stronie PZPN – nawet słowa na ten temat. Na drugiej stronie firmowanej przez związek (laczynaspilka.pl) także cisza. Trochę wstyd...
Zacząłem się zastanawiać, czy gdyby postanowiono świętować Dzień Piłkarza, byłoby się czym chwalić? W tym roku 10 września komentowano przede wszystkim występy dwóch reprezentantów Polski w zagranicznych ligach, które zaliczyli dzień wcześniej. Bramka i asysta Roberta Lewandowskiego rzeczywiście mogła stanowić powód do dumy. Bayern Monachium wygrał dzięki temu 2:0 z Schalke 04 Gelsenkirchen na wyjeździe. Trener rywali Markus Weinzierl powiedział po meczu, że jego drużyna wcale nie grała źle, ale Lewandowski „zrobił różnicę”.
Występ w nowym klubie Grzegorza Krychowiaka był niestety wydarzeniem z innej półki. Polski pomocnik wreszcie zadebiutował w barwach PSG. Niestety była to już trzecia kolejka Ligue 1, a jego wejście na boisko nastąpiło tylko dlatego, że kontuzji doznał jeden z zawodników paryskiej drużyny. Czyli raczej nie ma się czym chwalić.
Z wielkim polskim talentem, Bartoszem Kapustką, jest jeszcze gorzej. W kolejnym meczu ligowym Leicester City nie załapał się nawet na ławę. A 10 września miałby okazję zagrać przeciwko Liverpoolowi na słynnym Anfield Road, który przeszedł właśnie lifting związany z rozbudową głównej trybuny. Na szybki debiut nie ma raczej co liczyć, bo w rywalizacji do miejsca w składzie przybyli jeszcze nowi konkurenci.
Te dwa przypadki niedobrze wróżą polskiej reprezentacji w kontekście zbliżających się październikowych meczów. Tak samo jak wypowiedź Age Hareide, trenera Duńczyków, czyli najbliższego rywala. Bezczelnie stwierdził, że Polska jest łatwym do rozszyfrowania przeciwnikiem.
We wspomnianym na początku wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Hubert Kostka też nie wystawia jej celującej noty porównując z drużyną z 1972 roku:
„Nasza sytuacja była zresztą dość podobna do tej z EURO 2016, jednak my zaryzykowaliśmy i wiedzieliśmy, że musimy wygrać z potężnym wówczas ZSRR, a kadra Adama Nawałki się cofnęła i nie wykorzystała faktu, że Portugalczycy leżeli na deskach”.
To może z okazji Dnia Piłkarza warto się chociaż pochwalić klubową piłką? Gdy po 21 latach polska drużyna niemal cudem wczołgała się do fazy grupowej Ligi Mistrzów, aż strach patrzeć na jej grę przed pierwszym meczem w elitarnych rozgrywkach. Bo 10 września Legia została zlana w Niecieczy.
Aż wreszcie znalazłem powód do dumy. Reprezentacja Polski w piłce plażowej w Dniu Piłkarza pokonała w półfinale eliminacji do mistrzostw świata Włochy 3:2. A następnego dnia wygrała w finale ze Szwajcarią 6:3, pieczętując awans do mistrzostw, które odbędą się w przyszłym roku na Bahamach. Jest nazywana „pogromcą faworytów”.
Czyli zagrała tak, jak kiedyś drużyna Kazimierza Górskiego. Co prawda, to trochę inna piłka, ale jak się nie ma co się lubi, to...
▬ ▬ ● ▬