¡Viva España!

Fot. Trafnie.eu

W mocno subiektywnym podsumowaniu kończącego się roku o tych, którzy zaimponowali mi w światowej piłce. Jeden kraj okazał się bezkonkurencyjny.

Bo absolutnie bezkonkurencyjna okazała się hiszpańska piłka. Zdaję sobie sprawę, że takie określenie wydaje się mało konkretne, ale może właśnie dlatego, że tak dominujące. Hiszpańskie drużyny wygrywały właściwie wszystko, co w piłce było w tym roku najważniejsze do wygrania.

W męskim wydaniu reprezentacyjnym – mistrzostwo Europy i złoty medal olimpijski. A trzeba jeszcze wspomnieć, że w 2023 roku Hiszpanki zdobyły mistrzostwo świata. W męskiej piłce klubowej Real Madryt zgarnął to, co było do zgarnięcia – Puchar Mistrzów, Superpuchar Europy i całkiem niedawno Puchar Interkontynentalny. Z kolei FC Barcelona triumfowała w Lidze Mistrzyń.

Na dodatek zwycięzcami najbardziej prestiżowych nagród indywidualnych Złotej Piłki magazynu „France Football”, została hiszpańska para - Aitana Bonmati i Rodri, a najlepszym zawodnikiem młodego pokolenia wybrano Lamine Yamala.

Dominacja totalna, nie przypominam sobie wcześniej podobnej. A przecież w przyszłorocznych eliminacjach do mistrzostw świata reprezentacja Polski może trafić właśnie na Hiszpanię, jednak pod warunkiem, że ta musi najpierw przegrać w ćwierćfinałach Ligi Narodów z Holandią? Jakie jest tego prawdopodobieństwo? Oceńcie sami…

Jeszcze słowo o Yamalu. Choć Vinícius Júnior uważa się już za piłkarskiego Boga i histerycznie zareagował na wyniki plebiscytu Złotej Piłki, to nie on, spośród wszystkich zawodników występujących w dwóch największych klubach La Liga, najbardziej koncentrował moją uwagę w tym roku. Byłam pod wielkim wrażeniem Yamala w finałach mistrzostw Europy. Gdy patrzyłem jak gra, jak dojrzałym jest już piłkarzem, aż zadawałem sobie naiwne pytanie – czy to możliwe, że ten dzieciak ma dopiero szesnaście lat?

Bo przecież dzień przed finałem skończył siedemnaście, bijąc wcześniej kilka rekordów ustanowionych w mistrzostwach jako najmłodszy ich uczestnik. Jeśli tylko kontuzje nie pokrzyżują mu kariery, jeśli jego organizm nie okaże się nadmiernie wyeksploatowany w młodym wieku, nie mam wątpliwości, że wcześniej czy później odbierze nagrodę Złotej Piłki, bo potencjał ma przeogromny.

Kończący się rok stał się niespodziewanie najważniejszym w historii Bayeru Leverkusen. Niespodziewanie, bo czy ktoś przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu wierzył, że zostanie mistrzem Niemiec? Chyba nikt nawet w tym klubie. Tytuł wyjątkowy z kilku powodów. Po pierwsze, zakończył jedenastoletnią (!) dominację Bayernu Monachium. Po drugie, to był pierwszy tytuł Bayeru w historii. Po trzecie, zdobyty w imponującym stylu – 34 mecze, 28 zwycięstw, 6 remisów, 0 porażek; bilans bramkowy 89-24, czyli +65!!!

Ze względu na moje „skrzywienie” w postrzeganiu różnych wyjątkowych klubów, w przypadku niemieckiej piłki nie mniejsze wrażenie zrobiły na mnie wyniki tego uważanego wręcz za kultowy. Takiego miana dorobił się bowiem przez lata FC St. Pauli. Po awansie wywalczonym w ubiegłym sezonie powrócił do Bundesligi po trzynastu latach przerwy. To dla niego sukces tak wielki, jak dla sławniejszych marek awans do finału Ligi Mistrzów.

Klub to wyjątkowy, bo w nazwie ma rozrywkową dzielnicę „czerwonych latarni” w Hamburgu. Jego kibice słyną z antyrasistowskich i antyfaszystowskich przekonań, które deklarują pod charakterystyczną flagą - czaszką ze skrzyżowanymi piszczelami. A zawodnicy występują w brązowych koszulkach, czyli w kolorze dość rzadko używanym w przypadku strojów piłkarskich.

I ciekawe jest jeszcze to, że FC St. Pauli awansował do Bundesligi, a od lat nie może do niej wrócić dużo sławniejszy i potężniejszy sąsiad – HSV Hamburg. Sytuacja bliźniaczo wręcz podobna do tej w Berlinie - Union w Bundeslidze, a sławniejsza Hertha kolejny sezon o klasę niżej. Widać taki urok niemieckiej piłki.

▬ ▬ ● ▬