...a wszyscy będą zwycięzcami

Fot. Trafnie.eu

Faza grupowa mistrzostw szczęśliwie dobiegła końca. Szczęśliwie nie tylko dla Polskiej reprezentacji. To chyba dobry moment na pierwsze podsumowanie.

Zdecydowanie najlepiej bawili się kibice bez względu na wyniki swojej reprezentacji. Poza kilkoma incydentami, szczególnie tymi związanymi z meczem Anglia – Rosja, wszędzie stwarzali wręcz odjazdową atmosferę. Ta na stadionie była tylko zwieńczeniem piknikowych nastrojów panujących w miastach mistrzostw. Wszystkie bary i restauracje notują od dwóch tygodni rekordowe utargi.

Biało-czerwona armia znad Wisły przed pierwszym meczem w Nicei była jeszcze spokojniutka. Ale już w Marsylii objęła we władanie centrum miasta, szczególnie plac przy Starym Porcie. Dzień przed i w dniu meczu z Ukrainą dokazywała tam mocno, a trybuny Stade Velodrome, były w większości biało-czerwone. Zaryzykuję tezę, że żadnego meczu wyjazdowego reprezentacji Polski nie oglądało jeszcze w historii tylu jej kibiców!

Gdyby po jej pierwszym z Irlandią Północną ktoś mi powiedział, że rywale wyjdą z grupy, umarłbym ze śmiechu. Ale nikt nie powiedział, więc żyję, a oni mają się świetnie. Weszli do fazy pucharowej tylko z trzema punktami, gdy inni jeszcze toczyli boje.

Po ich zwycięstwie nad Ukainą przewidywałem powstanie komitetu budowy pomnika trenera Michela O'Neilla. Teraz już nie mam wątpliwości - nie wiadomo kiedy i gdzie, ale stanie na pewno. Kilku ulic swojego imienia w różnych miasteczkach na północy Irlandii Mr O'Neill też się doczeka.

Prowadzona przez niego reprezentacja to tylko najbardziej wyrazisty przykład grupy, która wywalczyła awans, choć była przeznaczona do odstrzału. Skoro w Budapeszcie kibice tak świętowali po zwycięstwie swoich zuchów, że zablokowali główną ulice miasta, świadczy to najdobitniej o wadze uzyskanego wyniku. Islandzkie sektory na Stade de France też eksplodowały radością po wygranym w samej końcówce meczu z Austrią, który dał awans.

Można więc powiedzieć, że to sukces mistrzostw w nowej formule, dającej szansę gry tym, dotychczas oglądającym imprezę w telewizji. Ale za jaką cenę? W mistrzostwach, zwanych już przez niektórych „zamurowanymi”, pada statystycznie najmniej bramek. Jak lubią mówić trenerzy – przede wszystkim „na zero z tyłu”. To jest podstawa, a jak się uda coś jeszcze strzelić, to jeszcze lepiej. Udawało się, ale raczej niewiele. No, może poza strzelaniną w meczu Węgry – Portugalia.

A drużyny głównie starające się przeszkadzać rywalom, mają zawsze szansę na sprawienie niespodzianki. Nie dać sobie strzelić bramki, a przy okazji coś wcisnąć rywalom. Jak się uda oczywiście. Jeśli ktoś ma mądrzejsze wytłumaczenie tego, co dzieje się na boiskach we Francji, chętnie posłucham.

Do zwolenników nowej formuły mistrzostw się nie zaliczam. Uważam ją za kompletne nieporozumienie. Francuzi, jako gospodarze, tak sobie ułożyli kalendarz meczów, że po fazie grupowej mieli równy tydzień na odpoczynek! A na przykład Albania zakończyła swoje występy i musiała kolejne dni czekać na wyniki z innych grup, by się dowiedzieć, że na pewno odpadła. Wszystko przez możliwość awansu z trzeciego miejsca, mało czytelną niestety.

Nie daję jednak żadnych szans na powrót do formuły z szesnastoma drużynami. A do tego za cztery lata czeka nas eksperyment trudny do ogarnięcia w racjonalny sposób – mistrzostwa odbędą się w kilkunastu krajach, a nie w jednym!!! Wszyscy, którzy przeżyją je bez uszczerbku na zdrowiu, będą zwycięzcami.

▬ ▬ ● ▬