Abyśmy przede wszystkim zdrowi byli!

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski w piątkowy wieczór rozegra w Amsterdamie pierwszy mecz drugiej edycji Ligi Narodów. Pod wieloma względami na pewno wyjątkowy.

Holandia przywitała polskich piłkarzy tym, co jest dla niej charakterystyczne, czyli deszczem i silnym wiatrem. Cały czwartek od rana do nocy, z krótką przerwą, na przemian padało i lało. Taka pogoda to znak rozpoznawczy kraju na równi z wiatrakami, rowerami, tulipanami czy pomarańczowym kolorem koszulek miejscowej reprezentacji.

Holendrzy zaprawieni w bojach z pogodą podchodzą do tego z rezerwą i humorem, o czym świadczy pewne powiedzenie. Jak wiadomo ich ulubionym środkiem transportu jest rower. Dlatego mówią, że jeśli pedałują w deszczu, ale wiatr wieje im w plecy, z pewnością jadą w niewłaściwym kierunku...

Nie wiem jednak czy ktoś z ekipy Jerzego Brzęczka zdołał w czwartek nawet zauważyć podłą pogodę. Bo być może nikt nie znalazł się nawet na moment pod gołym niebem w ten wyjątkowo marny i ponury dzień. Piłkarze trafili przecież prosto z samolotu na lotnisko, potem do autokaru, następnie do hotelu i na koniec na trening, który odbywał się na stadionie przy zamkniętym dachu.

Stadion Johan Cruijff ArenA był jednym z pierwszych obiektów na świecie, przy budowie którego zastosowano ową śmiałą wtedy techniczną innowację. Działo się to w 1996 roku, gdy nawet w planach nie było jeszcze Stadionu Narodowego w Warszawie, a dyskusje o rozsuwanym dachu uznano by wtedy za szczyt rozpusty albo poczucia humoru. Polska nie miała przecież nawet jednego przyzwoitego stadionu, którego nie trzeba by się było wstydzić!
Trochę się od tego czasu zmieniło, szczególnie w mojej ojczyźnie, która zaczęła gonić Europę po wejściu do Unii Europejskiej. Stadionów już nie musimy się wstydzić. Wręcz przeciwnie, możemy być z nich dumni. Czy możemy być też dumni z piłkarskiej reprezentacji? Łatwiej na pytanie będzie odpowiedzieć w piątkowy wieczór.

Na razie trudno od kogokolwiek wymagać, by przewidział jaki przebieg będzie miał mecz z Holandią. Żyjemy bowiem w trudnym okresie, w którym rządzi koronawirus i kpi sobie z wszystkich myślących dotychczas, że można coś precyzyjnie zaplanować. Dlatego piłkarze spotkali się na zgrupowaniu reprezentacji aż po dziesięciomiesięcznej przerwie.

Jak w dziwnych żyjemy czasach, można się było przekonać na konferencji prasowej reprezentacji Polski na stadionie w Amsterdamie. Z całą pewnością należała do najbardziej niezwykłych na jakich w życiu byłem, a sporo już ich zaliczyłem. Żeby wejść na stadion każdy z dziennikarzy musiał stanąć przed specjalnym urządzeniem i poddać się skanowaniu twarzy, co było połączone (tak wywnioskowałem) z jednoczesnym mierzeniem temperatury.

Kto przeszedł ten tekst pomyślnie, został wpuszczony do sali konferencyjnej. Zdecydowanie odbiegała wyglądem od tych, na których zwykle odbywają się konferencje prasowe. Stół przygotowany dla przedstawicieli polskiej ekipy, został oddzielony od dziennikarzy kilkumetrową wolną przestrzenią zabezpieczoną jeszcze dodatkowo specjalnym przepierzeniem, by nikomu nie przyszło do głowy tę przestrzeń naruszać. Dalej ustawiono stoliki, a przy każdy najwyżej jedno krzesełko, drugie ewentualnie z boku.

Na sali zaledwie garstka dziennikarzy, których można było bez najmniejszej przesady policzyć na palcach. A wszystko przez obostrzenia w parze z ograniczeniami wynikającymi z problemów z pandemią koronawirusa. Ale wszyscy i tak szczęśliwi, że znaleźli się na stadionie. Bo sam fakt odbycia się konferencji nawet w mocno ograniczonej formie należy uznać za sukces. Dlatego rzecznik prasowy PZPN Jakub Kwiatkowski przywitał dziennikarzy stwierdzeniem, że miło ich znów widzieć! Chyba więc najważniejsze przesłanie wynikające z tej konferencji powinno brzmieć – patrz tytuł.

▬ ▬ ● ▬