Dośrodkowanie kolejki

Fot. M. Kostrzewa - legia.com

Legia zremisowała w Warszawie z Lechem 2:2. Mecz zapowiadany jako szlagier dziesiątej kolejki Ekstraklasy przyniósł sporo emocji. Choć początek...

Zaczęło się mało ciekawie. Wzajemne badanie przez wiele minut. Mało gry, dużo realizacji zadań taktycznych. Później Lech zaczął punktować Legię i trochę niespodziewane do przerwy prowadził 2:0.

W drugiej połowie najważniejszym dla końcowego wyniku momentem było dośrodkowanie z lewego skrzydła Tomasza Brzyskiego. To znaczy, według słów samego piłkarza, miało być dośrodkowanie, a wyszła z tego przepiękna bramka. Nie winiłbym nawet za jej utratę bramkarza Lecha Macieja Gostomskiego, kiedyś piłkarza Legii. Podobno pięknych strzałów się nie broni. Legia poczuła krew i w doliczonym czasie gry wyszarpała remis.

Remisu, przynajmniej dla mnie, nie było w pojedynku trenerów. Maciej Skorża był głównym aktorem tego spektaklu, jeszcze przed jego rozpoczęciem. Wrócił do swojego dawnego zakładu pracy. Miroslav Radović przyznał, że wspomina go ciepło. Kibice chyba mniej, bo nie zdobył w Warszawie tytułu mistrzowskiego, choć miał na to wielką szansę. Gdy speaker wyczytał jego nazwisko przez trybuny przemknął nieokreślony szmer, ni to aprobata, ni to gwizdy.

Skorża nigdy nie był typem trenerskiego pyskacza, więc i tym razem wypowiadał się rozważnie. Chwalił bardzo „wyjątkowo zbilansowaną” Legię. A Orlando Sa tyle komplementów co od niego, pewnie dawno nie usłyszał od Berga. Podobało mi się, że mimo rozczarowania z utraty zwycięstwa w ostatniej chwili, Skorża nie pomstował na cały świat, tylko podsumował mecz stwierdzeniem:

„Dziś jeszcze trochę nam zabrakło”...

Też tak uważam. Lech ma w tej chwili mniejszy potencjał od Legii. Skorża jednak dobrze poustawiał drużynę, zawężał pole gry rywalom i wykorzystał ich błędy, między innymi zdobywając prowadzenie ze sprytnie wykorzystanego rzutu rożnego.

Henning Berg mnie rozbawił mając pretensje do sędziego, że zbyt mało przedłużył obie połowy. Chyba pan trener za bardzo przyzwyczaił się do łatwych zwycięstw. Być może takie urozmaicenie okaże się bezcenne przed spotkaniem z kolejnym trudnym rywalem, tym razem w Lidze Europejskiej w Trabzonie już w czwartek.

Na trybunach, jak na boisku, był remis na najwyższym poziomie nienawiści. Przy nagromadzeniu bluzgów, jakimi się z obu stron częstowano, słowo „pies” brzmiało niemal jak komplement. Ale czy można się dziwić takim zachowaniom, skoro sami piłkarze podkręcają nastroje? Młody Dawid Kownacki stwierdził przed meczem, że w Legii na pewno nigdy nie zagra. Może mówić co chce, jego sprawa. Dobrze by było, gdyby okazał się taki mocny na boisku, jak w gębie. Bo z jego gry w sobotę za bardzo nie ma czego pamiętać.

Odwzajemnione uprzejmości znalazłem w klubowym programie. Przy tytule Lecha z 1993 roku gwiazdka i wytłumaczenie, że przyznano go decyzją PZPN. Czy pismo w tej sprawie, jak do Celtiku, zostało wysłane, nie wiem.

I jeszcze uwaga w dziale „Liczby Legii”:

„12 lat minęło od transferu ostatniego gracza Legii do Lecha. Latem 1992 roku na Bułgarską przeniósł się pomocnik Sylwester Czereszewski”.

Powie ktoś, że podobne wymiany „komplementów” poza boiskiem nie są niczym niezwykłym na całym świecie. Prawda, ale często przede wszystkim na pokaz. W Madrycie można kupić w kiosku w centrum miasta zdjęcia gwiazd Barcelony, a koszulki tego klubu w sklepach z pamiątkami. Czy ktoś potrafi wyobrazić sobie koszulki Legii sprzedawane w centrum Poznania, albo Lecha w sklepie w Warszawie? Pytanie bez sensu. Nie należy zadawać takich, na które zna się odpowiedzi.

▬ ▬ ● ▬