Drugoligowe rekordy

Fot. Trafnie.eu

W wielu europejskich ligach odbywają się mecze barażowe. Jeden wzbudzał szczególne podniecenie ze względu na sumę, jaka była do zarobienia.

Na stadionie Wembley dwie drużyny walczyły o ostatnie wolne miejsce w Premier League w przyszłym sezonie. Czyli te, które uplasowały się na miejscach 3-6, a wcześniej pokonały innych rywali w pierwszej rundzie baraży - Huddersfield Town i Reading.

W grę wchodziły ogromne pieniądze. Wygrany mógł liczyć w nadchodzących sezonach na co najmniej 170 milionów funtów. I to nawet, gdyby w następnym spadł z ligi. Jeśli się w niej utrzyma, przychody będą oczywiście jeszcze większe.

Nie próbuję nawet tego przeliczać na złotówki, bo wyjdzie suma totalnie abstrakcyjna w porównaniu z polska ligą. Właściwie z zupełnie innej piłkarskiej galaktyki. Dlatego wyczuwam zazdrość w komentarzach związanych ze wspomnianym meczem. Tym większą, że gigantyczna kasa trafiła do klubu prawdziwych... nieudaczników.

Pojedynek, raczej nudny, zakończył się bezbramkowym remisem. W rzutach karnych lepszą odporność psychiczną wykazali piłkarze z Huddersfield i w przyszłym sezonie zagrają w Premier League. Choć trzy razy byli mistrzem Anglii, raz zdobyli też krajowy puchar, było to bardzo, bardzo dawno temu, jeszcze przed drugą wojną światową. Do ekstraklasy wracają aż po 45 latach. Dlatego w tej rywalizacji uchodzili za kopciuszka, nawet w zestawieniu z Reading. Podobno mieli się bronić przed spadkiem, a wyszedł z tego awans.

Jeśli wierzyć różnym portalom zajmującym się wyceną wartości zawodników, ci z Huddersfield są co najwyżej wyrobnikami, skoro za wszystkich trzeba zapłacić niecałe 25 milionów euro. Dla porównania kadra Legii została wyceniona na ponad 30 milionów! Być może każdy piłkarz beniaminka Premier League jest wyrobnikiem z osobna, bo przecież piłka nożna to gra drużynowa i razem zarobili dla klubu te 170 milionów!

Zwróciłbym uwagę na pewien fakt, który raczej wszystkim umknął w komentarzach. Spotkanie barażowe na Wembley obejrzało 76 682 widzów. A rozmawiamy przecież o rywalizacji dwóch drużyn drugoligowych. To chyba rekord świata na tym poziomie w kończącym się sezonie. Niech będzie cenną wskazówką dla tych, którzy zazdroszczą angielskim klubom gigantycznych pieniędzy.

Teraz o drugim meczu barażowym, który nie wzbudzał tak wielkiego zainteresowania. Oczywiście w europejskich mediach, bo z trybun obejrzało go aż 62 200 widzów. TSV 1860 Monachium walczyło we wtorek o utrzymanie w drugiej Bundeslidze. Rywalem drużyny nazywanej w Niemczech „Sześćdziesiątką” był trzecioligowy Jahn Regensburg.

W pierwszym meczu padł remis 1:1. Wydawało się, że w rewanżu u siebie „Sześćdziesiątka” zagwarantuje sobie byt na następny sezon na drugim poziomie rozgrywek. Doszło jednak do katastrofy. Gospodarze przegrali 0:2 i spadli z ligi. Nawet nie chcę sobie wyobrażać nastroju na trybunach z ponad sześćdziesięcioma tysiącami kibiców po końcowym gwizdku…

Skoro na mecz drugoligowy przychodzi tyle ludzi, zapotrzebowanie na występy w Monachium innego zespołu niż Bayern nadal jest ogromne. Miałem kiedyś okazję rozmawiać z jednym z najsłynniejszych piłkarzy obecnego klubu Roberta Lewandowskiego – Gerdem Müllerem. Opowiedział mi, że jako młody napastnik amatorskiego TSV 1861 Nördlingen dostał propozycję z „Sześćdziesiątki” właśnie. Ale bał się iść do jednego z najmocniejszych wtedy klubów w Niemczech. Dlatego wybrał drugoligowy Bayern, gdzie mógł rozwinąć swój talent.

Minęło ponad pół wieku. Müller stał się jednym z najlepszych napastników w historii futbolu, Bayern jednym z najsłynniejszych klubów, a „Sześćdziesiątka” właśnie sięgnęła dna...

▬ ▬ ● ▬