Dzieciak w wieku męskim

Fernando Torres zakończył karierę. Przypadła na najlepsze lata dla hiszpańskiego futbolu. Dlatego może się pochwalić zdobyciem licznych tytułów i trofeów.

Fernando José Torres Sanz w piątek wystąpił po raz ostatni w oficjalnym meczu. Działo się to w dalekiej Japonii, gdzie postanowił zakończyć karierę. Pożegnalny mecz okazał się koszmarnym doświadczeniem. Jego drużyna Sagan Tosu przegrała na własnym stadionie z Vissel Kobe aż 1:6. Aktu zniszczenia dokonało między innymi dwóch byłych kolegów Torresa z reprezentacji Hiszpanii, Andres Iniesta i David Villa, broniących dziś barw zespołu z Kobe. 

Ale gdy koszmar się skończył, zaczęło się uroczyste pożegnanie urządzone z wielką pompą. Pogasły światła na stadionie, by za pomocą punktowych reflektorów wyłonić na środku boiska bohatera wieczoru wraz z tłumaczem. Potem był spacer wzdłuż trybun. Torres wraz z żoną i trójką dzieci dziękował miejscowym kibicom. Dzielnie znosił wzruszające momenty. Ciśnienia nie wytrzymał za to jego synek, który się rozpłakał.

Gdy w 2007 roku byłem w Madrycie, poszedłem do muzeum figur woskowych - „Museo de Cera”. W ekspozycji znalazła odzwierciedlenie rywalizacja najsłynniejszych miejscowych klubów – Realu i Atletico. Obok siebie stanęły figury dwóch najbardziej znanych ich zawodników w tamtych czasach, czyli Zinédine Zidane i Fernando Torresa. Już choćby to pokazuje, że ten drugi nie był pierwszym lepszym grajkiem, skoro znalazł się w takim towarzystwie.

Wtedy przydomek „El Niño” (Dzieciak) wyjątkowo do niego pasował, bo ciągle wyglądał jak dzieciak, może tylko trochę wyrośnięty. Dziś osiągnął już wiek męski, ma trzydzieści pięć lat i za sobą świeżo zakończoną karierę pełną różnorakich osiągnięć.

W 2008 roku oglądałem w Wiedniu finał mistrzostw Europy. Hiszpanie grali z Niemcami. W pierwszej połowie do prostopadłego podania Xaviego ruszył Torres wraz z Philippem Lahmem. Zdołał wyprzedzić niemieckiego obrońcę i oddać strzał. Nie był mocny, ledwo podciął piłkę, ale na tyle skutecznie, że przeleciała nad interweniującym bramkarzem Jensem Lehmannem i tuż przy słupku wpadła do siatki. W ten sposób po ponad półgodzinie gry Hiszpania objęła prowadzenie. Więcej goli już nie padło. Trafienie Torresa dało jego reprezentacji tytuł mistrzowski, a dla mnie pozostało najbardziej pamiętną akcją w jego wykonaniu.

To był początek najwspanialszego okresu w historii hiszpańskiego futbolu. Trzy tytuły z rzędu, poza tym klepniętym w Wiedniu jeszcze mistrzostwo świata dwa lata później i kolejne mistrzostwo Europy po następnych dwóch latach. A on w tym wszystkim uczestniczył! Do tego jeszcze zaliczył triumfy w Lidze Mistrzów (z Chelsea w 2012) i Lidze Europejskiej (z Chelsea w 2013 i Atletico Madryt w 2018 roku), a także zdobył tytuł króla strzelców EURO 2012. Oto lista jedynie najważniejszych osiągnięć w karierze. Mam nadzieję, że czegoś nie pominąłem...

Choć kariera Torresa ma też rozczarowującą stronę. Nigdy nie zdobył mistrzostwa żadnego z krajów (Hiszpania, Anglia, Włochy, Japonia), w których występował. Szczególnie bolesny musi być brak tytułu w ojczyźnie z ukochanym Atletico, którego był przecież przez lata ikoną. Równie bolesne ślad pozostawił pewnie też przegrany finał Ligi Mistrzów z Realem, czyli sąsiadem z Madrytu, w Mediolanie w 2016 roku po serii rzutów karnych.

Od kilku lat Torres kojarzy mi się przede wszystkim z fragmentem biografii... Jerzego Dudka „nieREALna kariera”. Wspomina w niej Hiszpana w kontekście transferowych planów menedżera Liverpoolu, gdy jeszcze był jego zawodnikiem:

„Benítezowi wyraźnie brakowało klasowego napastnika. Djibril Cissé zawodził, grał anemicznie. Rafa nie był z niego zadowolony. Wyraźnie potrzebował killera w ataku. Wszyscy dyskutowali, spekulowali, szczególnie Hiszpanie dzielili się z Benítezem swoimi spostrzeżeniami. Uważali, że najlepszym zawodnikiem na tę pozycję będzie Fernando Torres. Był wtedy praktycznie królem Atlético Madryt. No ale brakowało na niego pieniędzy.

Gdy już odszedłem z Liverpoolu, doszło jednak do tego transferu, najdroższego w historii klubu. Wcześniej najwięcej zapłacono za Cissé, którego Benítez kupił w 2004 roku za czternaście milionów funtów. Za Torresa zapłacił znacznie więcej, dwadzieścia dwa miliony. Po kilku latach znajomości z Ikerem Casillasem, gdy już dobrze się poznaliśmy, powiedział mi, co sądzi o Torresie:

– Najbardziej przereklamowany zawodnik w historii hiszpańskiej piłki!”

Być może Casillas ma trochę racji. Na pewno nie zapłaciłbym za Torresa pięćdziesięciu milionów funtów, jak Chelsea w 2011 roku kupując go z Liverpoolu. Choć z drugiej strony chciałbym być najbardziej przereklamowanym zawodnikiem w swoim kraju mając na koncie tyle sukcesów...

▬ ▬ ● ▬