2017-06-11
Gdyby nie ta bramka...
Po zwycięstwie 3:1 nad Rumunią reprezentacja Polski jest coraz bliżej awansu. Może jednak odrobinę stonuję wynikającą z tego powszechną euforię.
Polska jest na „autostradzie do mistrzostw świata”. Na taki tytuł trafiłem w internecie w niedzielny poranek. Owa autostrada staje się dyżurnym elementem medialnych tytułów. Gdy na początku roku Kamil Grosicki przeszedł do Hull City, a jego drużyna wygrała jakiś mecz, też była „autostrada do utrzymania”. Jak się skończyło, wystarczy sprawdzić.
Na szczęście sytuacja reprezentacji Polski jest nieporównywalna z tą, w jakiej znajdował się były (?) klub Grosickiego. Po zwycięstwie nad Rumunią utrzymała przewagę sześciu punktów na czele tabeli grupy E. Na cztery kolejki przed końcem eliminacji to przewaga gigantyczna. Czy można ją więc stracić? Każdą można stracić, jeśli ktoś się bardzo postara, a szczególnie za wcześnie uwierzy w zwycięstwo.
Polacy prowadząc w meczu z Rumunią 3:0 też się postarali, by stracić bramkę, choć goście, prawdę mówiąc, zupełnie na nią nie zasłużyli. No i niestety udało się. I nagle w jednych i drugich głowach coś się poprzestawiało. Piłkarze, którzy dotąd starali się głównie przeszkadzać lepszym rywalom, ruszyli śmielej do ataku. Stworzyli kilka sytuacji, na szczęście dalekich od ideału i drugiej bramki już nie zdobyli.
Arkadiusz Milik stwierdził po meczu, że stracony gol był „z odprężenia”, „z rozluźnienia”. Robert Lewandowski wypowiadał się w tym samym tonie, że Rumuni dostali bramkę w prezencie, bo sami nie potrafili stworzyć dogodnej sytuacji. Uwagi nad wyraz słuszne, dlatego warto je dokładnie przeanalizować przed kolejnym meczem z Danią w Kopenhadze. Bo jeśli tam z „odprężenia – rozluźnienia” przegra się mecz, prowadzenie w grupie zmaleje natychmiast do trzech punktów. A wtedy wszystko może się zdarzyć.
W zwycięstwo Duńczyków nad orłami Nawałki we wrześniu nie bardzo chce mi się wierzyć, szczególnie po tym, co pokazali w ubiegłym roku w Warszawie. Natomiast mecz z Rumunią pokazał, że jeśli Polacy nie przegrają sami ze sobą, nikt im zwycięstwa w grupie nie powinien odebrać. Dlatego warto ten fragment podsumować wypowiedzią Adama Nawałki:
„Radość, ale bez euforii”.
Przy tych wszystkich głosach zachwytu, jakie słyszę od sobotniego wieczoru, trochę stonowanego spojrzenia na dokonania reprezentacji się przyda. Bo do tej straconej bramki byłem naprawdę pod wrażeniem jej występu na Narodowym.
Nie spodziewałem się łatwego meczu, szczególnie gdy znajomy dziennikarz rumuński zdradził mi dwie godziny przed jego rozpoczęciem, że rywale wyjdą w ustawieniu 1-5-4-1. Rumunia to nie San Marino, więc grająca tak defensywnie, mogła okazać się trudna do pokonania.
I rzeczywiście mimo ogromnej przewagi trudno było sforsować jej obronę. Udało się dopiero z rzutu karnego. Słusznie podyktowanego, jak przyznał po meczu trener gości Christoph Daun. Wykorzystał go oczywiście Lewandowski. Wykorzystał potem i drugiego, rozdzielając je efektowną bramką zdobytą głową po niewiarygodnym wyskoku. Hat-trick, kolejny w jego karierze. Kolejny w reprezentacji.
Mnie najbardziej imponuje niewiarygodna pewność, z jaką wykonuje rzuty karne. Zacząłem się zastanawiać - skoro tak do bólu skuteczny, dlaczego nie naśladują go inni? Odpowiedź bardzo prosta. Lewandowski biorąc rozbieg nie patrzy na piłkę, tylko cały czas śledzi ruchy bramkarza. Nie tak łatwo go skopiować. Trzeba posiadać podobne umiejętności. Dlatego taki zawodnik w drużynie to skarb.
Ale nie tylko Lewandowskim można się było w sobotę zachwycać. Zaimponowała mi agresywna gra całej drużyny w obronie, podwajanie, czy nawet potrajanie krycia, dzięki czemu odebrano mnóstwo piłek. I do tego cierpliwa gra w ofensywie. Swoją siłą Polacy zmusili rywali do błędu, a potem ich dobili.
Po co więc tyle miejsca poświęciłem straconej bramce? Po co się czepiam? Słabe drużyny chwali się za byle co. Tym mocnym należy wytykać błędy, by były jeszcze lepsze.
▬ ▬ ● ▬