Geniusz nie bez wad

Fot. Trafnie.eu

Mario Götze od pewnego czasu ma problem. Chyba jednak największy problem mają inni ze zdefiniowaniem tego, co powinno wydawać się oczywiste.

Nazywany jest „złotym dzieckiem” niemieckiego futbolu. Takie określenie z pewnością zobowiązuje. Choć z drugiej strony warto przeanalizować co działo się ze „złotymi dziećmi” w wieku dojrzałym. Nie tylko w futbolu zresztą. Okaże się, że nie zawsze warto wydorośleć.

Götze nie skończył jeszcze dwudziestu czterech lat (choć dla mnie wygląda najwyżej na piętnastolatka), a już ma w dorobku tyle trofeów, że większość zawodników nie śmie nawet o nich pomarzyć. W Niemczech zdobył, co było do zdobycia. Jest dwukrotnym mistrzem świata, reprezentacyjnym i klubowym. Nie triumfował jeszcze tylko w Pucharze Mistrzów. Choć może za miesiąc z kawałkiem ta informacja będzie nieaktualna.

Podobno jest już na wylocie z Bayernu. Podobno klub z Monachium chętnie by go teraz sprzedał, by odzyskać przynajmniej część zainwestowanych wcześniej pieniędzy – prawie czterdziestu milionów euro. Czy to wszystko okaże się prawdą? Przekonamy się wkrótce.
Nie bardzo rozumiem sensu określania Götzego mianem „genialnego zawodnika”, skoro wręcz w tym samym zdaniu znajduję informację, że siedzi na ławie w Bayernie. Dla mnie słowo „geniusz” ma dość jednoznaczny wydźwięk. Trzeba go używać z umiarem i sensem.

Widać jednak, że słowa spowszedniały, szczególne te podkreślające czyjąś wyjątkowość. Ostatnio mają niestety zdecydowanie mniej wspólnego z rzeczywistością, a więcej z zapotrzebowaniem na coś oryginalnego (raczej tylko z nazwy) we współczesnych mediach. Dlatego jest coraz więcej geniuszów, choć ich żywot dość krótki.

Bo tylko w ten sposób mogę sobie wytłumaczyć, gdy dalej czytam, że genialny Götze jest jednak za niski (176 cm), by grać w Anglii. Genialny (naprawdę!) Messi dużo niższy, a moim zdaniem może grać wszędzie.

Sam chwaliłem kiedyś Götzego, jeszcze jako zawodnika Borussii Dortmund. To od niego Lewandowski dostawał wiele podań, które zamieniał na bramki. Znów grają razem, tyle że w Bayernie. Polak błyszczy pełnym blaskiem, Niemiec pozostaje w jego głębokim cieniu.

W 2014 roku odbyłem rozmowę z jednym z redaktorów. Tematem był plebiscyt „Złotej Piłki”. Chciał wiedzieć kto moim zdaniem ma największą szansę zagrozić wreszcie Messiemu i Ronaldo. Podpowiedział kilka nazwisk, wśród nich również Götzego. Zdziwił się trochę, gdy odpowiedziałem, że dla mnie to zupełnie inna półka. I dodałem, że największy potencjał z goniącego tę dwójkę peletonu ma Sergio Agüero. Po dwóch latach zdania nie zmieniam, choć nadal nie zamieniłbym go na Messiego.

Z całą pewnością nie zmieniłem też zdania o Götze. Największy problem polega na tym, że zrobiono z niego geniusza, którym nie jest. Stąd te zdziwienia, że wylądował na ławce, że nie wiadomo co z nim dalej będzie. Jest w jednym z najlepszych klubów na świecie. To już powód do dumy. Jak każdy w kadrze musi walczyć o miejsce w wyjściowym składzie. Przy ogromnej konkurencji, ktoś zawsze ląduje na ławce. Ostatnio Götze. Samo życie.

Wszystko zależy od punktu widzenia. Tak jak ocena jego najważniejszego występu w karierze, w finale mistrzostw świata z Argentyną na Maracanie. Czy był bohaterem, który zdobył zwycięską bramkę, czy tylko rezerwowym, któremu się to udało po wejściu na boisko? I jednym, i drugim.

Już kiedyś apelowałem – nie oczekujcie od piłkarzy więcej niż potrafią. W ten sposób robicie im krzywdę. Dlatego w poprzednim tekście pisałem o Miliku nie dlatego, by go deprecjonować, ale uchronić przed potencjalnymi kuksańcami w przyszłości, gdyby śmiał nie spełnić pokładanych w nim wielkich nadziei.

Podobna uwaga dotyczy Götzego. Ma wszelkie możliwości, by pokazać co potrafi. A potrafi dużo, choć piłkarskim geniuszem nie jest i nie będzie na pewno. Pozwólmy mu tylko spokojnie kopać piłkę. I tak już sporo osiągnął. Ile osiągnie jeszcze, zależy tylko od niego.

▬ ▬ ● ▬