I nic się nie da zrobić?

Fot. Trafnie.eu

W niedzielę w Warszawie prawdziwy szlagier Ekstraklasy. Zagra pierwsza drużyna z trzecią. A ja niestety mam odruch wymiotny.

Jeśli ktoś poczuł się zdegustowany takim określeniem, to bardzo dobrze. Trzeba dosadnie opisywać rzeczywistość. Bogusław Leśnodorski przez rok przekonywał wszystkich, że świat kręci się w przeciwną stronę. Przynajmniej przy Łazienkowskiej. Skutek jest taki, że teraz sam nie wie jak się odkręcić, by wyjść z sytuacji, która moim zdaniem będzie jeszcze mocno rozwojowa.

W niedzielę dwie czołowe polskie drużyny zagrają mecz przy pustych trybunach. Niestety już kilka takich przeżyłem. Kiedyś jeden ze znajomych kibiców przyznał, że mi zazdrości. Wpuścili mnie na stadion, jego nie. Tylko czego zazdrościł? Okrzyków piłkarzy, które doskonale słychać, gdy odbijają się od pustych trybun wzmacniających jeszcze akustykę? Czy może tej przerażającej ciszy, gdy akurat żaden z zawodników czy trenerów nic nie krzyczy? A może tej pustki pod stadionem? Już chyba przed codziennym treningiem dzieje się więcej…

Dla stałego bywalca stadionów to jest chyba największy koszmar. Dzięki niemu łatwiej zrozumieć jak dramatycznym nieporozumieniem jest piłka bez kibiców. A jeszcze większym dramatem próba zrozumienia co robią ci nazywani kibicami od lat. Nawet nie można napisać, że ręce opadają, bo już dawno opadły, a jeszcze niżej nie mają jak.

Polska jest chyba jedynym krajem na świecie, gdzie może się zdarzyć to, o czym dziś przeczytałem w „Przeglądzie Sportowym”. Przed jednym z najważniejszych dla Wisły meczów w sezonie trener Franciszek Smuda rozważa podanie się do dymisji. Dlaczego? Bo obrażają go kibice własnej drużyny. To efekt większej całości, czyli konfliktu z władzami klubu. Dotyczy między innymi przekazywania na cele Stowarzyszenia Kibiców Wisły złotówki z każdego sprzedanego biletu. Ale rozmowy w tej sprawie zerwane. Za to na boisko podczas ostatniego meczu spadały petardy wystrzeliwane spoza stadionu. Kto i co jeszcze wymyśli w Krakowie i innych miastach?

Nie wierzę, że w bliżej określonej przyszłości coś może się zmienić. Bo gdyby mogło, zmieniło by się już dawno. Okazji było bez liku, tak jak i problemów z kibicami, rozrób, bijatyk, demolek, ustawek… Od lat ciągle to samo. I żadnych konkretnych efektów.

Czuję, że problemy w Warszawie dopiero się zaczną. W Krakowie już się zaczęły, nie tylko na Wiśle. Kiedy znowu przeczytam, że ktoś został (oby tylko!) raniony maczetą? W Bydgoszczy trwają w najlepsze. Kto powiększy tę listę? Bo raczej wątpię, by stała się krótsza. Sorry, taki mamy klimat...

A może to po prostu taki polski urok – stadionowy bandytyzm? Jak bigos czy schabowy. To nie miało być śmieszne i śmieszne nie jest. Jeśli ktoś zaproponuje ciekawszy wniosek, a może nawet rozwiązanie tego nierozwiązywalnego problemu, przyjmę z pokorą i wdzięcznością. 

▬ ▬ ● ▬