I tyle się nagadałem...

Fot. Krystyna Pączkowska/slaskwroclaw.pl

W pierwszy dzień listopada tradycyjnie wspominamy tych, którzy odeszli. W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy wśród nich znalazło się liczne piłkarskie grono.

To był wyjątkowo smutny okres dla najwybitniejszych trenerów. Tylko trzech ma w dorobku zdobycie mistrzostwa świata najpierw jako zawodnicy, następnie trenerzy. I w styczniu odeszło aż dwóch z nich w ciągu zaledwie trzech dni! Najpierw Brazylijczyk Mário Zagallo, następnie Niemiec Franz Beckenbauer. Czyli jedynym żyjącym szkoleniowcem z imponującymi dwoma tytułami pozostał Francuz Didier Deschamps.

Odszedł również César Luis Menotti, który doprowadził Argentynę do mistrzostwa świata w 1978 roku. A także kilku trenerów, którzy na pewno nie mogli pochwalić się aż takimi osiągnięciami, byli jednak dobrze znani w futbolowej branży, jak choćby Niemiec Christoph Daum czy Szwed Sven-Göran Eriksson. I jeszcze jeden, Anglik Terry Venables, z którym związane są moje osobiste wspomnienia, a dzięki temu zawsze lepiej się kogoś pamięta.

Był menedżerem reprezentacji swojego kraju w 1996 roku, gdy odbywały się tam finały mistrzostw Europy. Dotarł z drużyną do półfinału, w którym Anglicy odpadli, przegrywając po remisowym meczu serię rzutów karnych z Hiszpanią. W końcowej fazie turnieju pojechałem do St Albans, jeśli dobrze pamiętam, to chyba tam reprezentacja Anglii miała swój ośrodek treningowy i zaprosiła dziennikarzy.

Zanim zaczęła się konferencja prasowa, stanąłem w kolejce do barku, by się czegoś napić. I nagle uświadomiłem sobie, że obok mnie znalazł się Venables. Przedstawiłem się grzecznie. Uścisnął mi dłoń i odpowiedział typowym dla siebie szerokim uśmiechem. Nie tracąc czasu, zacząłem:

„Czy mógłbym cię zapytać…”

Niestety nie zdążyłem dokończyć. Obok wyrósł jak spod ziemi niejaki David Davies, odpowiedzialny w angielskiej związku, The FA, za komunikację z mediami. Nie pozostawił szansy Venablesowi na jakąkolwiek reakcję, natychmiast stwierdzając:

„Oczywiście, za chwilę rozpocznie się konferencja prasowa”.

Angielski menedżer już nic nie powiedział, za to znów poczęstował mnie szerokim uśmiechem, tym razem na do widzenia. I tyle się z nim nagadałem...

Niestety w ostatnich dwunastu miesiącach odeszli też znani polscy trenerzy. Były selekcjoner reprezentacji Wojciech Łazarek, zwany „Baryłą”, był prawdziwą kopalnią dowcipów i anegdot. Gdy po przegranej walce z chorobą zmarł inny selekcjoner, Franciszek Smuda, poświęciłem mu okolicznościowy tekst. Nie było okazji, by zrobić to samo z Orestem Lenczykiem. Prowadzenie reprezentacji stanowiło jego marzenie, niestety nie spełnione. Zdobywał za to mistrzostwo Polski z Wisłą Kraków i Śląskiem Wrocław.

Miałem okazję go spotkać tuż przed początkiem wspomnianych już finałów mistrzostw Europy w Anglii. Razem z trenerem Jackiem Góralczykiem (związanym kiedyś z GKS Katowice), jeśli mnie pamięć nie zawodzi, był w grupie wysłanej na mistrzostwa przez PZPN w celu obserwacji szkoleniowych. Jechaliśmy razem metrem z lotniska Heathrow do centrum Londynu. Ponieważ byłem już wcześniej w angielskiej stolicy i poznałem ją na tyle, że mogłem doradzić obu rodakom, gdzie mają się przesiąść, by inną linią dojechać do hotelu, w którym mieli rezerwację.

Zupełnie normalna sprawa i pewnie bym o niej nigdy nie wspominał, gdyby nie sam Lenczyk. Spotykaliśmy się później kilkakrotnie przy okazji różnych meczów i podczas jednej rozmowy przypomniał mi naszą podróż metrem! Nie tylko ją pamiętał, ale przyznał, że jest wdzięczny za okazaną wtedy pomoc.

Tak to czasami w życiu bywa, że jakiś drobiazg, z pozoru nieistotny, potrafi utkwić nam w pamięci. I pewnie dlatego ja teraz zawsze wspominając Lenczyka będę pamiętał o tej wspólnej podróży w Londynie, jak on przez lata pamiętał o mnie.

▬ ▬ ● ▬