Ja tam przecież byłem!

Fot. Trafnie.eu

To już piętnaście lat. Gdyby ktoś zapytał mnie o najważniejszy mecz jaki widziałem, bez chwili zastanowienia wskazałbym z pewnością właśnie ten.

W czasie piłkarskiej posuchy związanej z koronawirusem każdy wspominkowy temat jest dla mediów bezcenny. A gdy dotyczy wyjątkowego wydarzenia i odpowiedniej rocznicy, jego wartość jeszcze rośnie.

Tak właśnie było z piętnastą rocznicą finału Ligi Mistrzów w Stambule, która wypadła w poniedziałek. W 2005 roku Liverpool zremisował z Milanem 3:3 po dogrywce, wygrywając następnie serię rzutów karnych. A przecież do przerwy przegrywał 0:3!!! Kosmiczny mecz, a do tego w głównej roli wystąpił rodak, więc trudno się dziwić, że temat został obszernie przypomniany w rodzimych mediach.

„Po raz pierwszy w życiu byłem z siebie naprawdę dumny!” - tak zaczyna się biografia Jerzego Dudka „Uwierzyć w siebie. Do przerwy 0:3” i zdanie dotyczy oczywiście wspomnianego finału. A dumny był z obrony dwóch strzałów Andrija Szewczenki w przedostatniej minucie dogrywki.

To był kolejny nieprawdopodobny moment nieprawdopodobnego widowiska. Bo teoretycznie Dudek dobitki Ukraińca nie miał prawa obronić. A gdyby nie obronił, nie byłoby serii rzutów karnych i jego słynnego „Dudek dance”, którym przeszedł do historii futbolu stając się utrapieniem Szewczenki. Bo przecież broniąc jego ostatni strzał z serii rzutów karnych dał Liverpoolowi wymarzony Puchar Mistrzów.

Gdy kolejny raz czytam teksty na ten temat, gdy patrzę na zdjęcia z finału, mam ochotę krzyczeć – przecież ja tam byłem! Miałem szczęście oglądać mecz na żywo. Szczęście niebywałe biorąc pod uwagę, że był to bez wątpienia najciekawszy z finałów prestiżowych rozgrywek Pucharu Mistrzów, który pod koniec ubiegłego wieku zmienił formułę i nazwę na Ligę Mistrzów. Do tego jubileuszowy, bo pięćdziesiąty i, dla mnie nie mniej ważne, z Polakiem w głównej roli. Jest i prawdopodobnie pozostanie najwspanialszym meczem jaki w życiu miałem okazję oglądać.

Stadion Olimpijski w Stambule, na którym się odbył, jest położony na dalekich peryferiach miasta. Kto zna choć trochę turecką metropolię i wie jakim jest molochem, potrafi sobie wyobrazić jakiego trudu wymaga dotarcie do celu. W 2005 roku nie dochodziło tam jeszcze metro, więc należało wziąć poprawkę na czas dojazdu.

Profilaktycznie wepchałem się do jednego z pierwszych autobusów, które podstawiano specjalnie dla kibiców w centrum miasta. Osobnik, który wpuszczał do autobusu trochę marudził, bo nie miałem biletu na mecz (uprawniającego do przejazdu), tylko dziennikarską akredytację. Ale na szczęście tylko przez moment, nie stawiał większego oporu, dzięki czemu stałem się szczęśliwym pasażerem i dotarłem na czas.

Dopiero później doceniłem wagę swego szczęścia, gdy słyszałem opowieści o podróżach na stadion trwających wiele godzin. Moja zabrała chyba nie więcej, jeśli dobrze pamiętam, niż półtorej godziny, może nawet trochę mniej.

Można powiedzieć, że z komfortem oglądania meczów na Stadionie Olimpijskim w Stambule było jak z dojazdem na ten obiekt piętnaście lat temu. Ogromne trybuny tak bardzo oddalone od boiska, że siedząc na miejscach na wyższej kondygnacji trzeba się było trochę domyślać, kto co robi na boisku. Zanim się jeszcze z tym oswoiłem po niecałej minucie padła pierwsza bramka. Wszystko działo się tak szybko i tak daleko, że przez moment zastanawiałem się nawet która drużyna ją… strzeliła, dopiero przyzwyczajając się do warunków oglądania widowiska.

A potem były dwie kolejne bramki Milanu do przerwy, szalona pogoń Liverpoolu w drugiej połowie, nieprawdopodobne obrony Dudka w dogrywce i w karnych. I jego szaleńczy bieg, po wybronieniu ostatniego strzału Szewczenki. A gdy już w amoku ganiał z piłkarzami Liverpoolu po murawie ze srebrnym pucharem, kibice z Anglii po raz kolejny śpiewali „You will never walk alone” tak, że czułem mrowienie na skórze. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem wśród szczęśliwców, którzy mogą to wszystko oglądać na żywo!

O komentarz po meczu poproszono ówczesnego trenera reprezentacji Polski Pawła Janasa. Tak podsumował występ Dudka (za: „Przegląd Sportowy”):

„To da mu niesamowitą siłę”.

I rok później nie zabrał go na finały mistrzostw świata do Niemiec. Jak widać w życiu nie można mieć wszystkiego. Od tej reguły nie było wyjątku nawet dla bohatera najwspanialszego finału w historii najbardziej prestiżowych piłkarskich rozgrywek na świecie.

▬ ▬ ● ▬