2020-01-12
Jak to możliwe?
Wydarzeniem kończącego się tygodnia był mecz, na który nie… zwróciłem uwagi. To znaczy nie zwróciłem na początku, na szczęście coś sobie przypomniałem.
Starcie Leicester City z Southampton nie wyróżniało się niczym szczególnym w ostatniej kolejce Premier League. Po końcowym gwizdku wynik 1:2 mógł być pewnym zaskoczeniem, bo wicelider przegrał u siebie z drużyną jeszcze niedawno znajdująca się w strefie spadkowej.
Uważam, że przegrał zasłużenie, bo goście z Południa Anglii bardzo śmiało poczynali sobie na boisku rywala. Poza tym w Premier League drużyna znajdująca się wyżej w tabeli często traci punkty z potencjalnie słabszym rywalem, więc trudno się tym rezultatem specjalnie podniecać.
Po co więc pisać o meczu? Ponieważ jego wynik może uchodzić wręcz za niewiarygodny, jeśli przypomni się poprzednie ligowe starcie obu drużyn. Otóż 25 października 2019 roku Southampton przegrał z Leicester City 0:9 (!), co było najwyższą porażką na własnym stadionie w całej historii najwyższej angielskiej ligi.
Jak to możliwe, że w ciągu dwóch i pół miesiąca doszło, sądząc po wynikach, do tak raptownej odmiany? Przecież drużyny się nie zmieniły. Choć menedżer Southampton Ralph Hasenhüttl dokonał kilku zmian w wyjściowym składzie i zmienił system gry z 1-3-5-2 na 1-4-4-2, nie wymienił przecież połowy klubowej kadry kupując nowych piłkarzy.
Jeszcze ciekawsze jest to, że w październiku ubiegłego roku wydawało się, że Southampton jest już jedną nową w drugiej lidze, a dni jego menedżera są policzone. I nagle drużyna zaczęła wygrywać. Z pięciu ostatnich meczów wygrała cztery dodając do tego jeden remis. Tylko Liverpool ma lepszy bilans – pięć zwycięstw.
Chyba trudno wszystko tłumaczyć słabszą ostatnio formą Leicester City (trzy porażki w pięciu meczach). Przecież 9:0 na wyjeździe wygrali ci sami zawodnicy, którzy teraz okazali się dużo słabsi. Jak trafnie zauważył ich menedżer Brendan Rodgers:
„Bardzo rozczarowujący dzień dla nas. Myśleliśmy, że zdobędziemy punkt, na który zresztą nie zasłużyliśmy”.
Na pytanie - „jak to możliwe?” - trudno znaleźć sensowną odpowiedź. Chyba tylko najbardziej banalną, że w piłce wszystko jest możliwe, szczególnie w Anglii. I nawet jak ktoś cię zleje na twoim boisku strzelając dziewięć bramek, już za kilka(naście) tygodni możesz stać się postrachem swojego oprawcy.
To samo pytanie nurtuje mnie po ostatniej kolejce ligi włoskiej, a dotyczy polskiego obrońcy Sebastiana Walukiewicza. Przed tygodniem zadebiutował w Serie A w barwach Cagliari, na co czekał pół roku. I doczekał się w meczu, który jego drużyna przegrała z Juventusem w Turynie 0:4. Taki wynik nie jest powodem do dumy szczególnie dla defensorów, ale… Polskiego zawodnika w ojczyźnie oceniono lepiej niż dobrze. Już sam tytuł dużo mówi (za: wp.pl):
„Sebastian Walukiewicz chwalony za debiut. »Był bezbłędny, ma się czym pochwalić«”.
I dalej uzasadnienie takiej oceny:
„Dla mnie zagrał super - mówi nam Piotr Czachowski który komentował mecz w "Eleven Sports", dodając: - Pierwszy raz widziałem go od pierwszego do ostatniego gwizdka i jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób się ustawia. Juventus rozbił Cagliari, ale Walukiewicz był bezbłędny.
W pierwszej połowie to on trzymał defensywę w ryzach. Klavan jest dużo bardziej doświadczony od niego, ale to Walukiewicz wyglądał na takiego, który ma na koncie "dziesiąt" gier w Serie A, a to był przecież jego debiut. Trzeba ocenić go bardzo pozytywnie mimo wysokiej porażki zespołu - podkreśla były kapitan reprezentacji Polski”.
Chwalił go też na Twitterze trener Czesław Michniewicz:
„Waluś bardzo pozytywnie choć wynik tego nie mówi”.
Jak to więc możliwe, że Walukiewicz po tak dobrym występie następny mecz ligowy Cagliari z Milanem spędził na ławie? Odpowiedź wydaje się dość prosta. Obejrzałem „bezbłędny” występ i miałem wrażenie, że widziałem go w innym meczu. W wielu sytuacjach zachowywał się co najwyżej poprawnie, choć widać było w ruchach brak boiskowego obycia, owego luzu, który nabiera się wraz z rosnącą liczbą minut przebywania na boisku.
Gdyby ktoś twierdził, że przesadzam, podam tylko dane statystyczne dotyczące wygranych pojedynków (za: SofaScore.com) wynoszące 40 procent! Trochę więc mało, jak na bezbłędny występ. I być może za mało, by znów wyjść w podstawowym składzie Cagliari. Czyli z balonika pompowanego mocno w Polsce zupełnie uciekło powietrze zanim doleciał do Włoch.
▬ ▬ ● ▬