Jaka liga, taki finał

Fot. Trafnie.eu

Nareszcie (chyba) poznaliśmy mistrza Polski. Poznaliśmy na pewno spadkowiczów z Ekstraklasy. Choć tym razem z ligi spadł tylko jeden… stadion.

I od tego zacznę. Ekstraklasę pożegnały dwie drużyny, które grały na jednym stadionie. To był obiekt Bruk-Betu Termaliki w Niecieczy. Wynajmowała go też Sandecja, która nie dostała licencji na rozgrywanie meczów w Nowym Sączu.

Dlatego cały sezon spotkania teoretycznie „u siebie” były dla niej zawsze na wyjeździe w Niecieczy. Choć raz także w Mielcu, gdy miejscowy stadion był zajęty, bo w tym samym terminie odbywał się mecz Termaliki. Czyli kibice w Nowym Sączu Ekstraklasy nie zobaczyli i nie wiadomo kiedy zobaczą. Nie wiadomo przecież na razie jak drużyna po spadku poradzi sobie w drugiej lidze nazywanej pierwszą.

To ja pytam – nie można było pozwolić na rozegranie chociaż jednego meczu w Nowym Sączu? Na przykład tego pierwszego na początku sezonu. Nie można było udzielić na ten jeden warunkowej licencji? Co by się stało? Jakie mogły być związane z tym zagrożenia? Może ktoś z Komisji ds. Licencji Klubowych PZPN podałby mi chociaż jeden logiczny argument.

Mecz w ostatniej kolejce był pożegnalnym dla trenera Leszka Ojrzyńskiego w Arce Gdynia. Nie przedłużono z nim kontraktu. Dlatego, jak czytam, że nie jest ulubieńcem właściciela klubu Dominika Midaka. Dlaczego nie jest, skoro osiągnął największe sukcesy w historii Arki? Ze względu na siermiężny styl. Bo rzeczywiście trudno się nim zachwycać. Ale dzięki temu stylowi Arka zdobyła Puchar Polski, Superpuchar i jeszcze raz awansowała do finału krajowego pucharu.

Mądry trener dobiera styl na miarę możliwości swoich zawodników, a nie odwrotnie. Ojrzyński szybko zauważył, że artystów w drużynie nie ma. Jak Arka marzy o pięknej grze, niech zacznie kupować potrzebnych do tego piłkarzy, a nie bierze tylko tych, za których nie trzeba płacić. Żeby wymagać, trzeba mieć od kogo!

Trener Korony Kielce Gino Lettieri uznał, że ma już od kogo wymagać, skoro po porażce z Wisłą Płock zrugał doszczętnie swoich zawodników zarzucając im, że nie mieli ochoty wygrać. Zauważył też ironicznie, że podczas sezonu w większości drużyn ligowych zostali zmienieni trenerzy, ale nikt nie zmieniał piłkarzy. Odważna deklaracja.

Jeśli jednak trener chce iść na wojnę z własną szatnią musi pamiętać, że już na starcie ma mniej szans na zwycięstwo. Jego wybór. Na razie Korona przegrała kolejny mecz na zakończenie sezonu, tym razem z Zagłębiem Lubin u siebie. Na pewno będę z równą ciekawością obserwował rozwój wypadków w Kielcach, co w Gdyni.

I tak, poprzez Koronę, przeszliśmy wreszcie do grupy mistrzowskiej. Pośpiechu nie było, skoro rywalizację o zwycięstwo w lidze nazywano wyścigiem żółwi. W tym wyścigu padały kolejne rekordy porażek w sezonie czy na własnym stadionie.

Legia, która ze względu na swój potencjał powinna zostać mistrzem kilka kolejek przed końcem, już na jesieni robiła co mogła, by nim nie zostać. Na szczęście dla niej z pomocą przychodzili rywale. Jak choćby w ostatnim jej meczu z Poznaniu, gdy pierwszego gola sprezentowali jej piłkarze Lecha.

Gdy padł drugi, do akcji wkroczyła nowa siła, miejscowi chuligani. Przerwali mecz, nie dając go dokończyć, bo na murawie zamiast piłkarzy pojawili się policjanci. Ponieważ wygrana w Poznaniu gwarantowała Legii tytuł mistrzowski, bez względu na wynik w meczu Jagiellonii z Wisłą Płock (2:1) w Białymstoku, ten tytuł musi jeszcze oficjalnie klepnąć Komisja Ligi przyznając jej walkowera (może już przyznała, gdy piszę te słowa). Żenujące…

Choć z drugiej strony – jaka liga, taki finał.

▬ ▬ ● ▬