Jesteśmy szaleni!

Fot. Trafnie.eu

Porażkę reprezentacji Polski z Argentyną zapamiętam nie tylko ze względu na (poza)boiskowe wydarzenia. Przeżyć z nim związanych miałem znacznie więcej.

Na stadion 974 jechałem metrem ponad trzy i pół godziny przed meczem, ale i tak było już zapchane. Podróżowali nim głównie kibice argentyńscy. Wiem doskonale co potrafią z poprzednich mistrzostw. Jeżdżą na nie sympatycy miejscowych klubów, co łatwo zauważyć po flagach jakie rozwieszają poza tą państwową w białe i niebieskie pasy ze złotym słońcem na środku. A tacy kibice są pełni pasji i potrafią dopingować.

Przekonali się o tym wszyscy pasażerowie wspomnianego kursu metra. W Dausze pociągami steruje komputer, więc jazda odbywa się bez kierującego nim człowieka w środku, wszystko automatycznie. Zacząłem się zastanawiać, czy programiści przewidzieli i wprowadzili odpowiednie dane do komputera dotyczące jazdy w szczególnie trudnych warunkach.

Bo Argentyńczycy zaczęli nie tylko śpiewać, ale też skakać i walić rękami w ściany oraz sufit. Pociąg zaczął się więc trząść, trochę miałem nawet stracha, czy na torach nie tańczy już za bardzo. Za to wszyscy pozostali podróżni mieli niepowtarzalne przeżycia, a ich znajomi z pewnością dostali na komórki kręcone szybko filmiki z podróży, bo wiele telefonów poszło natychmiast w ruch.

Ja jednak nie byłem zachwycony opisanymi wydarzeniami, bowiem zdałem sobie od razu sprawę, że będzie to już trzeci mecz na mistrzostwach, w którym polscy piłkarze nie mogą liczyć na wsparcie swoich kibiców. Po prostu ci zostaną zagłuszeni przez Argentyńczyków, będących w zdecydowanej większości.

Kiedy Polacy wyszli na płytę boiska na tradycyjny rekonesans półtorej godziny przed meczem, mogli poczuć jego gorącą atmosferę. Na trybunach za obiema bramkami trwał już koncert argentyńskich kibiców wzmacniany waleniem w bębny. Czyli fiesta na całego. Wystarczyło tylko włączyć nieco wyobraźnię, by sobie uświadomić jak stadion będzie wyglądał, kiedy trybuny się zapełnią. Doping nie ustawał przez cały mecz, a polskich kibiców usłyszałem raz, pod koniec pierwszej połowy...

Po meczu tłum Argentyńczyków ruszył do metra. Przed wejściem do niego, jak zwykle przy takiej liczbie osób, trochę trzeba było poczekać. Stał koło mnie argentyński kibic, zaczęliśmy rozmawiać. Najpierw o meczu, gdy dowiedział się skąd jestem, potem o jego doświadczeniach z podróżowania na spotkania reprezentacji. Przyjechał do Kataru z żoną i dorosłym synem. Przyznał, że to już ich trzecie mistrzostwa. Podciągnął rękawek koszulki prężąc się z dumą i zobaczyłem wielki tatuaż Diego Maradony. Zapytałem jakiemu klubowi kibicuje. Podciągnął mocniej koszulkę, bym mógł zobaczć wytatuowany na piersi herb River Plate. Wtedy stwierdził:

„Jesteśmy szaleni!”

Wreszcie weszliśmy do korytarzy metra, które w Dausze ciągną się po kilkaset metrów. I w tym prowadzącym ze stadionu na perony widać było prawdziwą rzekę ludzkich głów podskakujących i kiwających się na wszystkie strony. Bo rozpoczął się prawdziwy koncert. Argentyńczycy zaczęli śpiewać, a ich wokalne możliwości były jeszcze wzmacniane akustyką podziemnych korytarzy. Mój znajomy grzecznie przeprosił, mówiąc:

„Muszę iść do syna”.

Po chwili widziałem jak się obejmują i razem zaczynają wariować, skacząc w rytm piosenek niosących się po korytarzach, jakby byli kumplami z jednego podwórka czy z jednej klasy.

Gdy tłum spłynął schodami ruchomymi na peron, a następnie wlał się do pociągu metra, atmosfera fiesty została w nim utrzymana, więc wagony zanosiły się od śpiewów, choć na szczęście skakania było już mniej niż podczas jazdy na stadion.

Udało mi się załapać na jedno z ostatnich miejsc. Naprzeciwko siedział argentyński kibic. Zobaczył moją akredytację dyndającą na szyi, stwierdzając:

„Periodista...”

I zapytał:

„Chcesz zrobić zdjęcie wściekłego kibica?”

Zaskoczył mnie, nie wiedziałem za bardzo o co mu chodzi. Dopóki nie zaprezentował miny, którą można zobaczyć na załączonej fotce. Zaczęliśmy rozmawiać. Zapytałem jakiego klubu jest kibicem. Z dumą, którą dało się wyczuć, odpowiedział, że Boca Juniors. I pokazywał w komórce filmiki z meczów na słynnym stadionie „La Bomboniera”. Na jednym pojawił się koło niego kilkuletni chłopiec też w klubowej koszulce Boca i przyłożył rękę do serca, w geście, który musiał podpatrzeć u dorosłych. To był jego syn, a ojciec patrząc na mnie zrobił minę, która oznaczała coś w rodzaju – on jest niemożliwy! Powiedziałem:

„Twoja krew”.

Widziałem, że wyraźnie mu się to spodobało, bo duma rozpierała go coraz bardziej. Gdy metro zatrzymało się na stacji Hamad Hospital i musiałem wysiadać, pożegnaliśmy się prawie jak starzy kumple.

O porażce z Argentyną już zdążyłem zapomnieć. i nawet trochę żałować, że znowu z nią nie… zagramy. Bo z Argentyńczykami nie można się nudzić, więc mecze z nimi, także ze względu na pełnych pasji kibiców, długo się pamięta.

▬ ▬ ● ▬

Galeria