Kotłownia zamiast salonów

Po zakończeniu igrzysk olimpijskich w Paryżu ruszyła fala komentarzy oceniających start polskich sportowców. Za bardzo nie ma się czym chwalić.

Ich dorobek to dziesięć medali. Niestety tylko jeden złoty, cztery srebrne i pięć brązowych. Polska zajęła w klasyfikacji medalowej 42. miejsce. Na pewno nie tak miało być. Ale czy mogło być inaczej? Zawsze można coś zrobić lepiej, jednak nie ma się co oszukiwać, ów dorobek wydaje się niestety odzwierciedleniem poziomu polskiego sportu.

Oczywiście na poprzednich igrzyskach było lepiej. No, trochę lepiej. Może kilka medali więcej, może w lepszych kolorach. Ja jednak wolę inne porównania. Choćby z jednym z sąsiednich krajów, bo takie wydaje się jak najbardziej uzasadnione, skoro funkcjonuje w podobnych warunkach jak my.

Gdy szpadzistki wywalczyły w Paryżu brązowy medal, okazało się, że to był trzechsetny zdobyty przez polskich sportowców w historii startów na igrzyskach. Kiedy trwała uroczystość otwarcia imprezy, a uczestnicy płynęli na statkach po Sekwanie, z telewizyjnej transmisji dowiedziałem się, że Węgrzy, akurat pokazywani na ekranie, mają ich już ponad pięćset! Dziesięciomilionowy naród zdobył ich nieporównanie więcej, niż naród ich bratanków prawie trzy razy liczniejszy. W Paryżu 19, czyli prawie dwa razy więcej od naszych, a porównanie kolorów wypada jeszcze gorzej, bo mogą się pochwalić aż sześcioma złotymi.

Polski sport jest „pompowany” ponad miarę od lat przez rodzime media. Każdy skromny sukces opisywany jako nie lada wyczyn. Prosty przykład. W plebiscycie na najlepszego sportowca Polski w 2023 roku na dziesiątym miejscu uplasował się golfista Adrian Meronk, który w Paryżu zajął… 49 miejsce. Może dlatego nie wszyscy zdawali sobie sprawę z fatalnej kondycji polskiego sportu? Dopiero teraz, gdy okazało się, że „jesteśmy gorsi od Filipin, Algierii czy Hongkongu”, niektórym otworzyły się oczy.

Żyjemy w kraju, którego podobno sportem narodowym są skoki narciarskie. Trudno o większy nonsens. Sport narodowy to taki, który uprawia cały naród, jak na przykład narciarstwo klasyczne w krajach skandynawskich. A ilu Polaków uprawia skoki narciarskie? Kilkudziesięciu? Może (wątpię) setka?

To jest raczej sport narodowego zaspakajania kompleksów. Pewnego dnia okazało się, że jest ktoś taki jak Adam Małysz. Skromny, niepozorny człowieczek, który daleko fruwa na nartach, dlatego prawie przed każdym jego startem istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że wygra. Tego trzeba było właśnie narodowi. Gwarantowanych sukcesów, których nie mogli zagwarantować przedstawiciele innych dyscyplin. Potem był Kamil Stoch, potem kolejni skoczkowie i tak powstał fenomen tej dyscypliny w kraju, w którym wcześniej, poza jednym dniem, gdy Wojciech Fortuna zdobył złoty medal olimpijski, pies z kulawą nogą się nią nie interesował.

Teraz mamy Igę Świątek w tenisie, choć to ciągle sport raczej elitarny w jej ojczyźnie. Ekscytujemy się jej triumfami w najbardziej prestiżowych turniejach wielkoszlemowych. Jest pierwszą Polką, która tego dokonała. Jeśli ktoś ma ochotę, niech sprawdzi ile Czeszek i Czechów może pochwalić się tym samym osiągnięciem? Czyli ilu przedstawicieli sąsiedniego kraju, porównywalnego pod względem liczby ludności z Węgrami, dokonało już tego, czego dokonała jedyna jak dotąd przedstawicielka Polski.

Lepiej prędko nie będzie, o ile kiedykolwiek będzie lepiej. Dlatego nie dajcie się nabrać, gdy zaraz się okaże, że jakiś wasz rodak zdobył brązowy medal (na przykład) w mistrzostwach Europy, a jest przez rodzime media portretowany niczym mistrz olimpijski. Mistrzynię, we wspinaczce sportowej, mamy niestety tylko jedną. Nazywa się Aleksandra Mirosław i reprezentuje klub… Kotłownia Lublin. Jego nazwa to dobra puenta do marzeń o szerszej obecności na sportowych salonach.

▬ ▬ ● ▬