2016-11-18
Kto, ile i kiedy może pić?
Kolejny dzień Wayne Rooney jest bohaterem angielskich mediów. Z pewnością nie z powodu występu w ostatnim meczu reprezentacji. Więc z jakiego?
Otóż gwiazdor Manchesteru United i reprezentacji Anglii znalazł się na okładce brukowca „The Sun”. Fotka jaką mu zrobiono nie pozostawia najmniejszych wątpliwości. Mówiąc najprostszym językiem – był nawalony do nieprzytomności. Tak bardzo, że nawet na zdjęciu było to widoczne ponad wszelką wątpliwość.
Rzecz działa się w sobotnią noc po meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata ze Szkocją na Wembley. Rooney zabalował do białego rana. Ponieważ w żaden sposób nie mógł się wyłgać z kłopotliwej sytuacji, poszedł w drugą stronę. Ze spuszczoną ze wstydu głową przyznał się do grzechu, przepraszając za swoje zachowanie selekcjonera Garetha Southgate'a.
Od razu rozgorzała dyskusja, czy Rooney mógł, czy nie mógł? Ostatecznie nawalił się przecież dopiero po meczu w czasie wolnym, który teoretycznie mógł wykorzystać, jak chciał. Zgodnie z nowymi faktami wychodzącymi na jaw, do 4:30 rano balowało aż dziesięciu reprezentantów, ale wszystko skupiło się na jednym.
Na stronie „The Telegraph” w środku okolicznościowego tekstu na temat jego alkoholowego występu zadano czytelnikom stosowne pytanie – czy przeszkadza ci, że Rooney pił po meczu ze Szkocją. Mieli zdecydować się na jedną z wersji:
a) tak - nie powinien tego robić
b) nie – może robić, co chce
Aż 80 procent internautów wybrało odpowiedź „b”!!! A głosowało ponad dziesięć tysięcy osób. Czyli kibicom generalnie nie przeszkadza, że ich idole upijają się do nieprzytomności, jeśli dzieje się to już po meczu. Początkowo byłem tym zszokowany. Szybko jednak zacząłem mieć wątpliwości, czy rzeczywiście powinienem się tak oburzać. Przypomniałem sobie bowiem pewien fakt.
W 1996 roku byłem na mistrzostwach Europy w Anglii. Przez ponad trzy tygodnie codziennie kupowałem miejscowe gazety, by analizować, co piszą o imprezie. Przede wszystkim pisały jednak o jednym piłkarzu. Paul Gascoigne był wtedy niekoronowanym królem mediów. A w Anglii są one potęgą. I muszą mieć kogoś, kto w każdej sytuacji zapewni im potrzebne informacje. Wtedy był nim Gascoigne, potem David Beckham, ostatnio Rooney.
Nazwać takiego delikwenta celebrytą, to jakby nic nie powiedzieć. W Anglii jest poddawany tak gigantycznemu ciśnieniu, że normalny celebryta (o ile określenia „normalny celebryta” jest sensowne?) ma przy nim naprawdę słodkie życie.
Przed dwudziestoma laty przekonałem się o tym na przykładzie Gascoigne. Codziennie był na pierwszej stronie, codziennie pojawiały się jakieś mniej lub bardziej wydumane informacje o nim i jego narzeczonej (mieli się wkrótce pobrać). Gdy później dowiedziałem się o jego coraz większych problemach z alkoholem, nawet nie byłem specjalnie zaskoczony. Jak on, prosty chłopak, miał to wszystko znieść? Na trzeźwo się nie dało...
Bo największe piłkarskie gwiazdy tylko z pozoru mają łatwe życie i mnóstwo pieniędzy. Może dlatego Rooney w wolnym czasie musi raz w tygodniu odpłynąć, żeby nie zgłupieć?
▬ ▬ ● ▬