Kto się zatruł sałatką?

Fot. Christian Bertrand

FC Barcelona została mistrzem Hiszpanii po pokonaniu lokalnego rywala – Espanyolu. Ruszyła fala pochwał i zachwytów. Jak wcześniej bzdur i głupot.

Dla mnie to ogromny sukces klubu, wręcz trudny do wytłumaczenia. Barcelona znajduje się bowiem w jednym z największych w ostatnich latach, a może nawet największym w historii, kryzysie organizacyjno – finansowym. To, że w takich warunkach w takim momencie z taką przewagą zdobyła tytuł, zasługuje na uznanie. Bo dokonała tego na cztery kolejki przed końcem z ogromną przewagą aż 14 punktów nad drugim Realem Madryt.

Od razu przyznam, że przed sezonem na żaden tytuł absolutnie nie liczyłem. Wydał mi się czystą abstrakcją. Bo jak można planować jakiekolwiek sukcesy, gdy klub tuż przed startem miał nawet problemy z oficjalnym potwierdzeniem do gry niektórych piłkarzy, a innych próbował się pozbyć w trybie pilnym?

Dlatego byłem zaskoczony, że odgrywał dominującą rolę w La Liga. Oczywiście ktoś może stwierdzić, że tylko dlatego, że Real spisywał się słabiej. Ale to chyba pierwszy z argumentów, które można wyśmiać. Przecież nikt mu nie bronił grać lepiej, tym bardziej, że jego sytuacja organizacyjna jest nieporównywalna w tej chwili z największym rywalem.

Gdybym budował opinię o Barcelonie wyłącznie na podstawie tego, co o niej wypisywano w kończącym się sezonie, mógłbym dojść do wniosku, że to jakiś ligowy przeciętniak, który prezentuje równie przeciętny styl. Podobno na jej grę chwilami nie za bardzo dało się patrzeć. Podobno „nie porywała”, grała zachowawczo. Jej jednobramkowe zwycięstwa traktowano niemal na równi z remisami.

I do tego trener Xavi. Pamiętam zachwyty nad nim, gdy obejmował drużynę. Witano go z powrotem w Barcelonie, jako byłego jej zawodnika i prawdziwą gwiazdę, niemal jak zbawiciela. Miał z trenerskiej ławki tak pokierować grą, jak kiedyś kierował na boisku, by sięgnąć po równie spektakularne sukcesy. Wystarczyło jednak kilka meczów, w których drużyna może nie grała porywająco, co zdarza się niemal każdej w każdym sezonie, ale jednak dalej liderowała tabeli, gdy zaczęto robić z niego nieudacznika. Już miał być na wylocie. Na szczęście nikt go nie pogodził i może teraz świętować tytuł.

W podsumowaniach czytam, że jednak Barcelona strasznie zawiodła w europejskich pucharach. Zależy kogo. Mnie niespecjalnie, skoro nie dawałem jej wielkich szans na triumf w Lidze Mistrzów, czego dowody łatwo można znaleźć. A nie jest to jeszcze drużyna o dawnym potencjale, by odgrywać znaczącą rolę także w Europie, nawet w Lidze Europy, do której została zesłana po odpadnięciu z bardziej prestiżowych rozgrywek.

I jeszcze Robert Lewandowski. We wspomnianych wygranych 4:2 niedzielnych derbach z Espanyolem zdobył dwie bramki. Ma ich już na koncie w tym sezonie w La Liga 21 i zdecydowanie prowadzi w klasyfikacji strzelców. A dzieje się to przecież, co godne podkreślenia, w pierwszym sezonie po przenosinach do nowego klubu i nowej ligi, chyba jednak mocniejszej od tej, w której występował poprzednio. To jego dziewiąty sezon z rzędu, w którym został mistrzem kraju (wcześniej osiem razy mistrzem Niemiec z Bayernem Monachium) oraz szósty z rzędu, w którym zostanie (najprawdopodobniej) królem strzelców, najpierw Bundesligi, teraz La Liga. Seria nieprawdopodobna.

Napisałem jakiś czas temu, że można by się śmiało habilitować analizując jedynie bzdury, które spłodzono na jego temat tylko od początku bieżącego roku. Dla mnie ich apogeum był tytuł po jednym z kwietniowych meczów, że zagrał słabo, bo widocznie „zatruł się świąteczną sałatką”. Ciekawe czy autor tekstu nadal cierpi na jakąś niestrawność, czy już się z niej wyleczył i lideruje peletonowi pochlebców, którzy znów robią z Lewandowskiego geniusza?

▬ ▬ ● ▬