Kto zgasi światło?

Fot. trafnie.eu

Wisła postanowiła oszczędzać. Zawodnicy z największymi zarobkami mogą się pakować. Inne kluby rozpoczęły podobną akcję znacznie wcześniej.

Pamiętam, że w lecie ubiegłego roku Jarosław Bieniuk przeprowadził się z Widzewa do Lechii Gdańsk, ponieważ za dużo zarabiał, jak na realia łódzkiego klubu oczywiście. Niedawno Ebi Smolarek przyznał, że w Jagiellonii, gdyby miał tak dalej grać, zaproponowano mu znaczną obniżkę kontraktu. Teraz „Fakt” grzmi w tytule: „Koniec rozpasania w Wiśle”. Zawodnicy z pensją powyżej 50 tysięcy miesięcznie mogą pakować walizki, ponieważ „docelowo, średnie zarobki w krakowskim klubie mają wynosić 20-25 tys. zł”. Jakaś epidemia? Raczej szara rzeczywistość. Trzeba schodzić z kosztów, jeśli chce się przeżyć. Ten sam „Fakt” podał dwa dni wcześniej, że Wisła w ostatnich pięciu latach zarobiła na transferach 41,8 mln złotych (rekordzista Lech - 66,5 mln!), ale jak długo można wyłącznie sprzedawać piłkarzy?  

Dodatkowo śrubę dokręca UEFA. I straszy, że z każdym rokiem będzie dokręcać jeszcze bardziej. Według założeń jej finansowego fair play kluby nie mogą wydawać więcej, niż zarabiają. A pod tym względem Polska prymusem nie jest. Wydatki na pensje przekraczające w klubie 70 procent przychodów są dla UEFA podejrzane. Według ostatnich danych w polskich klubach wynosiły aż 81 procent budżetu!

Najpierw należałoby zapytać – o jakich pensjach rozmawiamy? Wypłacanych czy nie? Jeśli o tych drugich, co akurat w Polsce nie jest rzadkością, nie ma wielkiego znaczenia, jakiej są wysokości. Byli już piłkarze Polonii Warszawa coś wam na ten temat powiedzą. Finansowe fair play ma przede wszystkim przeciwdziałać nadmiernemu zadłużaniu się klubów. Czyli w konsekwencji płaceniu na czas. Tylko ile?

Mam nadzieję, że nadchodzą chude lata dla cwanych agentów, którzy sprowadzali z zagranicy piłkarski chłam, przytulali prowizję i zaczynali się rozglądać za następnym naiwnym pragnącym skorzystać z ich wątpliwych usług. Ostatnio Polska stała się całkiem przyjemnym miejscem do zarabiania niezłych pieniędzy, biorąc pod uwagę klasę zatrudnianych grajków. Jak jeden gwiazdorek zbeształ przy wszystkich polskiego trenera jak psa, to pogonili z klubu… trenera. Gwiazdorek, jeszcze na kilka miesięcy, został. Oby z zagranicy ściągano już wyłącznie takich, którzy są drużynie naprawdę potrzebni, a nie dlatego, że ktoś musi na nich zarobić.

W Widzewie, wywołanym do tablicy na samym początku, oszczędności wymusił PZPN. „Zgodnie z decyzjami Komisji Odwoławczej ds. Licencji PZPN, Widzew nie może dokonywać transferów gotówkowych, a piłkarzom zatrudnianym z kartą na ręku nie powinien płacić średnio więcej niż pięć tysięcy złotych brutto” – pisze „Przegląd Sportowy”. Wiadomo, że to kara za zaległości finansowe w klubie.  

Jedna rzecz, zawarta w tytule tekstu - „Oferty Widzewa odstraszają piłkarzy” - jest dla mnie zagadkowa. To ile chcieliby zarabiać na dzień dobry w Ekstraklasie ci z niższych lig? Przecież dostają idealną szansę na wypromowanie się i ewentualne wyższe zarobki w przyszłości. Czyżby towarzystwo było aż tak rozbestwione?

Jeśli wkrótce UEFA zacznie bezwzględnie egzekwować zasady finansowego fair play, czyli jeśli kluby będą mogły wydawać tylko tyle, ile wcześniej zarobią, takie stawki (może nawet jeszcze niższe) staną się normą. Inaczej się nie da. Albo trzeba będzie zamknąć ligę…  

   ▬ ▬ ● ▬