2019-07-02
Logiczne? Nawet za bardzo
Właśnie zdałem sobie sprawę, że niemal niezauważone przeszło historyczne wydarzenie w polskiej piłce, na które czekałem od wielu, wielu lat.
Cóż takiego się stało? No, właśnie chodzi o to, że… nic. Nic z tego, co dzieje się zazwyczaj. Bo to przypadek związany z trenerami, a ci, jak wiadomo, pracują w polskim klubie ligowym kilka, kilkanaście miesięcy. Jeśli ktoś dociągnie do końca sezonu jest już prawie sensacja.
Od lat dostawałem regularnie kolejne dowody na ich coraz krótszy okres zatrudnienia, jednocześnie się zastanawiając – czy dożyję momentu, że jakiś trener, który wprowadził drużynę do Ekstraklasy i nie zdołał jej utrzymać, nie zostanie pogoniony z klubu? Nie dawałem na to wielkich szans, a jednak się przydarzyło.
Właśnie sobie uświadomiłem, że Dominik Nowak, który przed rokiem wprowadził Miedź Legnicę z drugiej ligi, zwanej pierwszą, nie zdołał jej utrzymać w Ekstraklasie, pracy jednak nie stracił. Pozostał w klubie i ma za zadanie ponownie wywalczyć awans.
Wypadek wręcz bez precedensu w polskiej piłce! Naginałem pamięć i nie mogłem sobie niczego takiego przypomnieć. Jeśli o jakimś przypadku zapomniałem, mam nadzieję, że ktoś mi przypomni.
Wielokrotnie zastanawiałem się, dlaczego w innych ligach możliwe jest coś, co w polskiej nie ma szansy się przytrafić? Najlepszym przykładem był przez lata trener Volker Finke, pracujący w klubie SC Freiburg od 1991 do 2007 roku, czyli przez szesnaście lat. Zdążył z nim awansować do Bundesligi, potem spaść, znowu awansować… I nikt nawet nie myślał o jego zwolnieniu. Odpłacił się zdobyciem trzeciego miejsca w lidze w 1995 roku, co było dla skromnego klubu kosmicznym sukcesem.
Przez kilka ostatnich lat obserwuję ten sam scenariusz w Anglii, a główną rolę w spektaklu odgrywa Sean Dyche. W październiku 2012 roku został menedżerem Burnley FC. W następnym sezonie, czyli pierwszym samodzielnie przepracowanym w nowym klubie, wywalczył awans do Premier League. Potem zdążył z niej spaść, by znowu awansować. Przed rokiem finiszował na siódmym miejscu, co odebrano jako wynik wręcz sensacyjny. I klub przedłużył z nim kontrakt na kolejne cztery lata.
Prezes Miedzi Andrzej Dadełło przeszczepił pomysł na polski grunt zostawiając na stanowisku Dominika Nowaka. Po spadku tak to argumentował (za: miedzlegnica.eu) :
„Trener zadeklarował chęć dalszej współpracy i walki o awans w kolejnym sezonie. Byliśmy długo w 1 lidze, pracowaliśmy z różnymi trenerami, ale nikt tak dobrze nie zna tej ligi, jak trener Nowak”.
A tak przed kilkoma dniami uzasadniał dziennikarzom na przedsezonowej konferencji prasowej:
„Trener zna pierwszą ligę, więc trudno, żebyśmy szukali innego. On osiągał dobre wyniki w pierwsze lidze. Trzeba też pamiętać, że dwa lata temu mieliśmy łatwiejszą sytuację. Zespół był złożony z zawodników, którzy pozostali po nieudanej kampanii pod wodzą trenera Tarasiewicza. Do nich dołączyło kilku piłkarzy sprawdzonych u trenera Nowaka. Obecna drużyna będzie pewną niewiadomą, ale niezależnie od tego cel jest jasny - chcemy awansować”.
Argument naprawdę logiczny – po co szukać nowego, skoro ktoś już się sprawdził i pracuje od lat? Dlaczego więc inni nie myślą równie logicznie? Dobre pytanie, bez dobrej odpowiedzi. Może zbyt logiczne jak na polska piłkę? Albo za mało efekciarskie.
Będę uważnie śledził wyniki Miedzi w nowym sezonie, ale nie mam wątpliwości, że Nowak to tylko wyjątek potwierdzający smutną regułę, czyli desperacką walkę o przetrwanie na trenerskich ligowych stołkach kolejka po kolejce.
▬ ▬ ● ▬