Magia nazw i kolorów

Fot. Trafnie.eu

Mecz reprezentacji Polski z Portugalią będzie najmniej ciekawym z czterech ćwierćfinałów. Tak przynajmniej uważają dziennikarze akredytowani na EURO.

UEFA przekazuje im informacje, jakim mecz cieszy się największym zainteresowaniem. Ma to teoretycznie ułatwić podjęcie decyzji. Dany dziennikarz może zawsze wybrać inny, bo wtedy będzie miał większe prawdopodobieństwo, że się na niego dostanie bez przeszkód.

Gdy redaktorzy zaczęli starania o wejście na cztery mecze ćwierćfinałowe, najmniejsze zainteresowanie wykazali tym Polaków. Dlatego UEFA oznaczyła go kolorem zielonym – najłatwiej się na niego dostać. Spotkania Belgów z Walijczykami i Niemców z Włochami zaznaczono na żółto. Największe wzięcie od razu miał pojedynek Francuzów z przydzielonym kolorem czerwonym (najtrudniej się dostać). I to jeszcze wtedy, gdy nie był znany ich rywal.

Może to wydać się dziwne, ale tylko pozornie. Dziennikarze sami wyznaczyli przeciwnika gospodarzom turnieju i stąd takie zainteresowanie pojedynkiem Francuzów z Anglikami. To dowodzi jakie znaczenie ma magia nazw. Nikt nie czekał na wynik meczu tych drugich z Islandią, bo ten wydawał się wszystkim oczywisty. Dlatego od razu nastąpił szturm o miejsce na trybunie prasowej. Czyli sprawdziła się moja teoria lansowana przed kilkoma dniami, że rywali trzeba zawsze oceniać dopiero po meczu, bo można się bardzo oszukać.

Ten przykład dowodzi jakie znaczenie w piłce ma ciągle magia nazw. Anglia to przecież marka, która na pewno przyciąga większe zainteresowanie niż Islandia. Szczególnie w konfrontacji z Francją, czyli szansa na dopisanie kolejnego epizodu w przeplatającej się historii obu narodów na przestrzeni co najmniej tysiąca lat. Pełno w niej stereotypów, wzajemnych pretensji i podszczypywań przy każdej okazji. Podtekstów jest więcej niż choćby za każdym razem przy okazji meczu Polska – Niemcy, mającym podobny ciężar gatunkowy.

W spotkaniach jednej ósmej finału nazwa „Anglia” okazała się wydmuszką. A jak będzie z pozostałymi wielkimi piłkarskimi markami w ćwierćfinałach? Francuzi na pewno nie są tak głupi, by zlekceważyć (tylko) teoretycznie słabszego rywala. I chyba wyjdą na mecz z Islandczykami już w pełni skoncentrowani.

Irlandczycy pokazali im, czym grozi beztroska w pierwszych minutach. Ale paradoksalnie zrobili gospodarzom przysługę. Bramka stracona z karnego już w drugiej minucie była dla nich jak szczepionka uodparniająca. Musieli poradzić sobie z jeszcze większą presją. Udało się, czy raczej pokazali, że dają radę.

Na pewno za faworytów w meczu z Niemcami nie są uważani Włosi, co im odpowiada. Choć z drugiej strony boli, że przez niektórych są postrzegani jako... Irlandia Północna w luksusowej wersji. Dlatego trener Antonio Conte po pokonaniu Hiszpanów z naciskiem argumentował, że Włochy to nie tylko światowej klasy przeszkadzacze:

„Panuje opinia, że gramy defensywnie, ale to nieprawda. Jesteśmy dobrze zorganizowani w obronie, ale też w ataku. To drużyna, która gra w piłkę. Nie trenuję jej, żeby grała tylko z kontrataku. Zawodnicy po powrocie do szatni muszą czuć przyjemność z tego, co robią”.

Na pocieszenie Contiemu powiem, że nie ma większego znaczenia, jak postrzegana jest jego drużyna. Najważniejsze, żeby przeszła do następnej rundy. Dlatego także zawodnicy i trenerzy reprezentacji z dwóch pozostałych par ćwierćfinałowych, podobno mniej ciekawych, powinni pamiętać, ze w piłce magia nazw i kolorów nie ma znaczenia. W piłce rację mają zawsze tylko zwycięzcy.

▬ ▬ ● ▬