Miłe trudnego początki

Fot. Trafnie.eu

Polska piłka wróciła do gry po ponad dwumiesięcznej przerwie. Długo oczekiwanemu momentowi towarzyszyło jednak mnóstwo nakazów i zakazów.

Właściwie strach było je czytać, bo lista wydawała się nie mieć końca. Do tego dołączony został przykładowy schemat stadionu, a na nim zaznaczone strefy kto gdzie i jak może się poruszać. I jeszcze w jakiej kolejności.

Na przykład zgodnie z zaleceniami już sam przyjazd drużyn na stadion nie może się odbywać w tym samym czasie. Dwa autobusy z piłkarzami muszą się na nim pojawić w odstępie co najmniej piętnastominutowym. Nawet zejście zawodników z boiska po meczu (pierwszej połowie) powinno się odbywać zgodnie z dodatkowymi obostrzeniami. Najpierw do szatni schodzi drużyna gości, a gospodarzy czeka na murawie. Gdy pierwsi znikną w tunelu, drudzy dopiero wtedy mogą ruszyć do swojej szatni.

W tych warunkach już samo odbycie się meczu należy uznać za sukces. Szczególnie tego pierwszego, tak wyczekiwanego po koronawirusowej przerwie. Możliwość wznowienia rozgrywek przypadł w udziale we wtorkowy wieczór piłkarzom Miedzi Legnica i Legii Warszawa grającym w ćwierćfinale Pucharu Polski, nabierając wręcz historycznego znaczenia. To, razem z drugim ćwierćfinałowym środowym meczem Stali Mielec z Lechem Poznań, tylko preludium do wznowienia Ekstraklasy w najbliższy weekend.

W Legnicy niespodzianki nie było, Legia wygrała 2:1. Nie mogę jednak napisać, że wygrała pewnie, skoro do ostatniej minuty gospodarze mieli szansę na remis. A wszystko za sprawą gości, którzy dali sobie strzelić w końcówce bramkę, prowadząc zasłużenie 2:0. Ponieważ na dodatek ich zawodnik, Igor Lewczuk, równie zasłużenie wyleciał z boiska oglądając czerwoną kartkę, niespodziewanie w końcowych minutach zrobiło się emocjonująco. Ale najwyżej trochę…

Legia miała zdecydowaną przewagę i potrafiła bez problemu utrzymywać się długo przy piłce nawet grając w dziesiątkę. Miedź robiła co mogła, kilka razy też zgrabnie wymieniała piłkę grając na jeden kontakt, ale nie stwarzała praktycznie żadnego realnego zagrożenia. I niech nikogo nie zmylą trafienia piłką w poprzeczkę i słupek po strzałach jej piłkarzy. Bo trochę tym strzałom brakowało, by trafiły do bramki. A Legia zmarnowała kilka znacznie dogodniejszych sytuacji.

Jak to więc możliwe, że Miedź strzeliła kontaktowego gola? Możliwe, bowiem asystę przy nim zaliczyli na spółkę bramkarz Legii Wojciech Muzyk i obrońca Artur Jędrzejczyk. Ten pierwszy debiutujący w drużynie warszawskiego klubu (kontuzjowani Radosław Majecki i Radosław Cierzniak) przekonał się boleśnie, że występy w niej nie są tak proste, jak wcześniejsza gra w rezerwach czy pierwszoligowej tylko z nazwy Olimpii Grudziądz. Dlatego, choć nie miał za wiele pracy w meczu, zaliczył nieudane wyjście do jednego z dośrodkowań i nieporozumienie z Jędrzejczykiem, wypracowując tym samym rywalom bramkę.

Generalnie grzechem generalnie byłoby narzekać na ten mecz biorąc pod uwagę w jakich warunkach i po jakiej przerwie się odbył. Widać było, że piłkarze są dobrze przygotowani do ponownego wykonywania zawodu, bo gra cały czas toczyła się w szybkim tempie.

Trzeba jednak pamiętać, że to dopiero miłe trudnego okresu początki. I z każdym kolejnym meczem zagrożenie możliwością pojawienia się nowego ogniska zarazy koronawirusem w piłkarskiej lidze może być większe. Oby tylko w teorii.

▬ ▬ ● ▬