2024-12-03
Mistrzu...
Ostatnie ponure jesienne dni są jeszcze smutniejsze dla piłkarskich kibiców. Najpierw odszedł jeden wielki zawodnik, a w poniedziałek następny.
Ten pierwszy, Jan Furtok, miał tylko 62 lata. Od dawna ciężko chorował. Przed sobotnim ligowym meczem GKS Katowice z Lechią Gdańsk został z honorami pożegnany przez kibiców na swoim stadionie. Pozostanie legendą GKS-u. Nowy stadion, jak czytam, ma nosić jego imię. Zdobył dla klubu, w którym się wypromował, wiele bramek. Potem z powodzeniem występował w Bundeslidze zdobywając kolejne dla HSV Hamburg czy Eintrachtu Frankfurt w czasach, gdy jeszcze nie tak łatwo było wyjechać piłkarzowi z Polski do czołowych lig europejskich.
W poniedziałek, w wieku 90 lat, odszedł kolejny wielki zawodnik, może wręcz jeden z największych w historii polskiej piłki. Lucjan Brychczy to też legenda, ale Legii Warszawa. Ślązak ściągnięty do tego klubu do wojska, pozostał już w nim do końca.
Brychczy mógłby być ojcem Furtoka. Należał jeszcze do innego pokolenia, gdy nie tak łatwo było zostać prawdziwą gwiazdą, a za kopanie piłki nie otrzymywało się ogromnych pieniędzy jak dziś. Nie wiem, czy współczesny piłkarski świat by go nie przytłoczył. Do końca pozostał przecież skromny człowiekiem, przez całe dziesięciolecia aż do śmierci mieszkał w dwupokojowym mieszkaniu. Nawet nie miał prawa jazdy, więc z rozbrajającą szczerością wymieniał w wywiadach numer autobusu, którym może z domu dojechać na stadion Legii.
Ale był fantastycznym piłkarzem, a to określenie na pewno nie zostało użyte na wyrost, jak nadużywane jest notorycznie we współczesnych mediach. Chciał go Real Madryt, ale komunistyczna władza wtedy na takie wyjazdy nie pozwalała. Jakim cieszył się szacunkiem uświadomił mi Tomasz Koter, wychowanek Legii, potem zawodnik Polonii Warszawa, a po zakończeniu kariery między innymi dyrektor reprezentacji Polski za czasów Jerzego Engela. W okresie odbywania służby wojskowej grał w rezerwach Legii i co tydzień miał okazję występować przeciwko Brychczemu:
„W każdą środę pierwsza drużyna grała sparing z drugą. My, młode chłopaki po osiemnaście lat, a on koło trzydziestki, reprezentant Polski ciągle utrzymujący znakomity poziom. Dla nas niedościgły wzór. Nikt nie miał odwagi mówić mu po imieniu. Zwracaliśmy się do niego „Mistrzu”, co uważaliśmy za zaszczyt. Ale niektórzy nie mieli nawet tej śmiałości i mówili wyłącznie »panie Lucjanie«”.
Smutna refleksja, że odchodzą prawdziwi mistrzowie w czasach, gdy mistrzem zostać znacznie łatwiej. Choć głównie w medialnych tytułach.
▬ ▬ ● ▬