Na zbyt wiele nie liczę, by...

Fot. Krystyna Pączkowska/slaskwroclaw.pl

Na początku każdego sezonu przychodzi taki moment, że oczekiwania związane z występem polskich drużyn w pucharach podlegają boiskowej weryfikacji.

Najczęściej te oczekiwania są nadmiernie rozbudzone, a weryfikacja bywa niestety przykra. I właśnie taki moment nastąpił w trzeciej rundzie eliminacji do europejskich pucharów. Jak mówią ci bardziej realnie oceniający rzeczywistość – to jeszcze nie puchary, ale dopiero walka o nie. Te prawdziwe zaczynają się od fazy ligowej (wcześniej grupowej), jak zaczęła być nazywana ze względu na zmianę formuły tej części rozgrywek.

Do trzeciej rundy dotarły w komplecie cztery polskie drużyny. Sam twierdziłem, że teoretycznie trafiły w niej na rywali pozostających w ich zasięgu. Aby jednak boiskowa praktyka to potwierdziła, powinno idealnie współgrać kilka czynników, poparte zawsze odrobiną szczęścia, niezbędnego w sporcie. A nie współgrało, o czym świadczy pierwszy z dwóch środowych meczów polskich drużyn, w którym Jagiellonia w eliminacjach do Ligi Mistrzów przegrała w Białymstoku 0:1 z norweskim Bodø/Glimt.

Mówimy o drużynie niezmiernie chwalonej za poprzedni sezon i początek obecnego. Nie chodzi tylko o wyniki, czyli zdobycie mistrzostwa Polski i liderowanie w lidze, ale też o styl w jakim to osiągnęła. Uchodzi za drużynę grającą ofensywnie, którą z przyjemnością się ogląda.

W meczu z Bodø/Glimt kilka akcji gospodarzy, wychodzenie na granicy ryzyka z pressingu z rozgrywaniem piłki na jeden kontakt, oglądałem z prawdziwą przyjemnością. Ale to trochę za mało, by zasłużyć na pochwały. Rywale zdołali ich bowiem zdominować od samego początku, o czym świadczy procent posiadania piłki – aż 63.

Na szczęście niewiele z tego wynikało, bo nie miało bezpośredniego przełożenia na sytuacje bramkowe. Jagiellonia starała się, gdy tylko potrafiła, ruszać do ataku, bo do takiego stylu przyzwyczaiła kibiców. I nie mogła zawieść prawie dwudziestu tysięcy tych, którzy na trybunach od pierwszej do ostatniej minuty wspaniale ją dopingowali. Jednak jeden kontratak Bodø/Glimt sprawił, że Norwegowie zdobyli zwycięską bramkę, po niefortunnej próbie wybicia piłki przez obrońcę Jagiellonii Adriana Diegueza, który zanotował samobójcze trafienie.

Jagiellonia mogła ten mecz zremisować, choć liczenie na więcej na własnym stadionie byłoby już przesadą. Konfrontacja ze znacznie silniejszym rywalem, od tego z Litwy w drugiej rundzie eliminacji, okazała się bolesna, czy wręcz brutalna, pokazując mistrzom Polski ich miejsce w Europie. By w niej zaistnieć, nie wystarczy tylko ładna gra, jak w Ekstraklasie. Trzeba być skutecznym w ataku i obronie, o czym w Białymstoku właśnie się przekonali.

Już trafiłem na komentarze, że „jeszcze nic straconego”, że „walka o awans jest w rewanżu możliwa”, itp., itd. W teorii oczywiście jest, ale by go osiągnąć, trzeba w Norwegii za tydzień wygrać. Na ile to możliwe, niech każdy, kto widział mecz w Białymstoku, odpowie sobie sam.

Ja drugiego środowego meczu polskich drużyn w pucharach nie widziałem, muszę więc bazować na medialnych relacjach. Śląsk przegrał na wyjeździe 0:2 ze szwajcarskim Sankt Gallen w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy. Przegrał w rozgrywkach, których finał odbędzie się pod koniec maja przyszłego roku we Wrocławiu! Śląska w nim niestety nie będzie, bo to nierealne. Trudny wydaje się nawet awans do ostatniej rundy eliminacji, gdy już na początku meczu stracił bramkę (za: polsatsport.pl):

„Do głosu coraz częściej dochodzili zawodnicy St. Gallen, kontrolowali grę raz po raz, tworząc sobie dogodne okazje na strzelenie bramki. W 27. minucie Geubbels zagrał do Akolo, jednak ten zmarnował szansę na podwyższenie prowadzenia. Swój przebłysk w tym fragmencie gry miał również Śląsk, ale po strzale Piotra Samca-Talara piłka odbiła się od poprzeczki. Kiedy wydawało się, że podopieczni Jacka Magiery zaczynają odzyskiwać inicjatywę w meczu, koszmarny błąd w rozegraniu popełnił kapitan Wrocławian Petkow. Złe podanie przeciął strzelec pierwszej bramki Akolo, podał do Geubbelsa, a ten bezwzględnie wykorzystał okazję”.

Bułgarski obrońca Śląska Alex Petkow stwierdził:

„Zbyt łatwo straciliśmy dwie bramki w pierwszej połowie spotkania. Myśleliśmy, że uda nam się nawiązać kontakt i odrobić straty w drugiej części spotkania, ale niestety to się nie udało. Stworzyliśmy sobie wiele okazji, ale nic nie chciało wpaść. Nic nie jest jednak jeszcze stracone. Przed nami kolejne 90 minut we Wrocławiu. Musimy się na nie przygotować najlepiej, jak tylko umiemy. Po raz kolejny otrzymaliśmy wielkie wsparcie od naszych kibiców. Świetnie było widzieć wypełniony sektor gości na stadionie. To dziś nam pomagało, ale wierzę, że w meczu domowym to wsparcie będzie jeszcze większe i poniesie nas do odrobienia strat”.

Oby, ale sytuacja Śląsk przed rewanżem wydaje się równie trudna jak Jagiellonii. Dlatego na zbyt wiele nie liczę, by się później niepotrzebnie nie leczyć z „kaca optymizmu”.

▬ ▬ ● ▬