Należy się cieszyć, ale...

Fot. Trafnie.eu

W ojczyźnie znów euforia. Znów, bo powtarza się po każdej kolejce Ligi Konferencji w tym sezonie. Polskie drużyny jeszcze w niej nie przegrały.

Mowa oczywiście o fazie ligowej rozgrywek, w której grają: Legia Warszawa i Jagiellonia Białystok. Grają w powodzeniem, skoro po czwartej rundzie zajmują odpowiednio drugie i trzecie miejsce w tabeli składającej się z 36 drużyn. Wyprzedza je tylko londyńska Chelsea. Legia ma komplet punktów, jak Anglicy, tylko gorszy bilans bramkowy. Ale za to nie straciła jeszcze bramki.

W czwartek rozbiła w Nikozji Omonię 3:0. Jednak pomeczowe tytuły, że był to jej „koncert”, są już typową „pompką”, albo nie rozumiem słowa „koncert” nawet w przenośnej formie. Warszawska drużyna wyszła na prowadzenie w pierwszej połowie, choć wcześniej gospodarze zmarnowali po kontrze naprawdę dobrą sytuację na zdobycie bramki. Po przerwie to oni dominowali, a Legia starała się kontratakować. I w końcówce okazała się do bólu skuteczna dobijając rywali dwoma bramkami.

Wynik znakomity, choć gra okresami na pewno nie koncertowa, dlatego trzeba drużynę pochwalić za rezultat. Sztuką jest bowiem pewnie wygrać mecz, w którym nie miało się aż takiej przewagi. Czyli po raz kolejny sprawdziła się fundamentalna zasada, że w piłce zawsze najważniejsza jest skuteczność. Skuteczność w ataku i skuteczność w obronie.

Legia po czterech kolejkach Ligi Konferencji ma komplet zwycięstw i nawet nie straciła jeszcze bramki. W odróżnieniu od Jagiellonii, która w czwartek na wyjeździe ze słoweńskim NK Celje straciła aż trzy, ale też trzy strzeliła. To był szalony mecz zakończony remisem 3:3, który z pewnością może być bezcennym materiałem dla trenerów do analizy popełnianych błędów, a było ich aż nadto. Jednak nie narzekajmy, bo jeszcze więcej było emocji, więc naprawdę widowisko świetne do oglądania z maksymalną koncentracją przez dziewięćdziesiąt minut, bo tyle się działo na boisku.

To były pierwsze stracone punkty Jagiellonii w rozgrywkach, po trzech wcześniejszych zwycięstwach. Ma ich więc dziesięć i zajmuje trzecie miejsce w tabeli, co naprawdę cieszy. Do wiosennej fazy pucharowej, bez konieczności gry w barażach, awansuje pierwszych osiem drużyn. Jednak za wcześnie jeszcze na świętowanie, bo na dwie kolejki przed końcem dziewiąty niemiecki FC Heidenheim ma do niej tylko punkt straty.

W rodzimych mediach trwa liczenie punktów w innej klasyfikacji, klubowym rankingu UEFA. Legia i Jagiellonia nazdobywały ich w trwającym sezonie już tyle, że Polska zajmuje w nim osiemnaste miejsce, ale (za: przegladsportowy.onet.pl) „gonimy rywali w walce o piętnaste miejsce”, gwarantujące możliwość gry w pucharach dodatkowej drużynie w drugiej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, a także lepsze rozstawienia pozostałym drużynom, i nawet (bez analizowania dość skomplikowanych szczegółów) „staliśmy się faworytami w walce o wymarzoną pozycję”.

Trzymam kciuki, choć jako niereformowalny realista, muszę niestety trochę popsuć euforyczny nastrój. Nie mam broń Boże zamiaru deprecjonować wyników obu polskich drużynom, jednak uważam, że to przede wszystkim zasługa… UEFA. Dlatego kolejny raz przypomnę - wymyśliła rozgrywki idealnie skrojone na ich miarę, będące tak naprawdę trzecią ligą europejską. Legia i Jagiellonia perfekcyjnie z tej szansy korzystają.

Niestety przyszła mi do głowy jeszcze jedna mało optymistyczna refleksja. Skoro Polska tak ekspresowo awansuje teraz w rankingu UEFA, to gdyby jej drużynom było wreszcie dane rywalizować w mocniejszych rozgrywkach (Liga Mistrzów), może zaliczyć równie ekspresowy zjazd w rankingu. Ale nie zawracam sobie na razie głowy zbyt szczegółową tego analizą i cieszę się zwycięstwami w Lidze Konferencji, póki są.

▬ ▬ ● ▬