Niech pan lepiej milczy

Fot. Trafnie.eu

Od kilku tygodni trwa dyskusja, kto powinien grać w reprezentacji młodzieżowej. Przynajmniej jeden człowiek nie powinien zabierać głosu.

A właśnie on niestety zabiera najwięcej. Zanim wyjawię o kogo chodzi, najpierw przybliżę nieco temat i przedstawię własne zdanie. Dyskusja zaczęła się na całego gdy dość niespodziewanie głos zabrał Robert Lewandowski. Przyznał bez żadnej wymuszonej poprawności, że nie widzi sensu powoływania do kadry na młodzieżowe mistrzostwa Europy zawodników z drużyny seniorów. Że to bez sensu, bo nie ma się co napinać na sukcesy tej reprezentacji. Nie mają one bowiem większego znaczenia.

Zgadzam się z Lewandowskim, napinka bez sensu. Gdybym miał wybierać – miejsce w pierwszej czwórce mistrzostw czy przygotowanie czterech nowych zawodników gotowych do gry w seniorach – wybrałbym oczywiście drugie. Kadra młodzieżowa jest głównie po to, by dostarczać pełnowartościowych graczy do kadry seniorów.

Choć z drugiej strony, gdybym był takim reprezentantem (już) seniorów, który może (jeszcze) zagrać w młodzieżowych mistrzostwach organizowanych w mojej ojczyźnie, na pewno chciałbym w nich wystąpić. Ale nie jestem, więc moje zdanie w tym względzie niewiele znaczy. A może nawet nie jestem za normalny, bo ciągle chce jeździć i oglądać różne mecze, ile się da, co wśród niektórych znajomych redaktorów wzbudza różne reakcje.

Bardzo stanowcze zdanie w temacie zajął były selekcjoner reprezentacji Polski Antonii Piechniczek. Nawet nie raz. Najpierw dostało się Lewandowskiemu, że nie powinien się „wpieprzać między wódkę a zakąskę”. Ostatnio dyscyplinował trzech zawodników, o których toczy się wspomniany spór – Arkadiusza Milika, Piotra Zielińskiego i Karola Linetty’ego, stwierdzając, że „nie mają prawa odmówić gry” w reprezentacji młodzieżowej.

Nie mam najmniejszej ochoty wysłuchiwać opinii pana Piechniczka. Lepiej, by już nie wypowiadał się na temat zawodników. Do takiego wniosku doszedłem po lekturze biografii Andrzeja Iwana*). Były reprezentant bez znieczulenia opisał w niej współpracę z selekcjonerem. Na uwagę zasługuje szczególnie fragment dotyczący mistrzostw świata w 1982 roku w Hiszpanii, na które Iwan pojechał z poważną kontuzją:

„Z Włochami w pierwszym meczu fazy grupowej mistrzostw świata zremisowaliśmy 0:0. Wystąpiłem w pierwszej jedenastce i grałem do 70. minuty, kiedy poczułem niepokojące ukłucie w mięśniu. Poprosiłem o zmianę. Piechniczek chłodno rzucił:

- Na Kamerun masz być zdrowy!

- Trenerze, nie będę zdrowy. Boli mnie, blokuje, coś jest z moją nogą bardzo nie w porządku.

- Doktor cię zbada, będziesz w porządku.

Doktor Janusz Garlicki nie zarządził żadnego badania USG, jedynie dotknął mnie, obmacał i wydał diagnozę:

- Nic tu, Andrzejku, nie ma. Możesz ewentualnie coś czuć od rwy kulszowej. Dostaniesz witaminy!
Istny dom wariatów.

W drugim meczu mistrzostw, z Kamerunem, zaraz na początku - w 5. minucie - usłyszałem coś jak huk, jakby ktoś strzelał z wiatrówki, może był to dźwięk podobny do trzasku łamanej gałęzi. Popatrzyłem w stronę trybun, sądząc, że to stamtąd doszedł dziwny odgłos i… w tym momencie upadłem bezwładnie na ziemię, a następnie moje ciało przeszył potworny ból. Wiedziałem już, że źródła trzasku nie muszę szukać wśród kibiców na trybunach, ale we własnej nodze - to był mięsień dwugłowy. Zerwał się nie przy przyczepie, ale na środku, co oznacza, że zrywał się sukcesywnie przez kilka miesięcy - miliony włókien pękały jedno po drugim - aż w końcu trzymał się na drobnej wiązce włókienek. Od marca powinienem się leczyć, zamiast tego eksploatowano mój organizm ponad miarę. Było pewne, że mięsień będzie nadrywał się i nadrywał, aż w końcu strzeli. Ale liczono, że zanim strzeli mięsień, to wcześniej kilka goli strzeli Andrzejek. A potem - chuj z nim! Dlatego dajmy mu zastrzyk przeciwbólowy!

Skurwysyny”.

Panie Piechniczek, skoro tak dbał pan kiedyś o swoich piłkarzy, niech lepiej nie radzi pan już innym, co powinni robić.

*) - cytat pochodzi z książki: Andrzej Iwan, Krzysztof Stanowski - „Spalony”, wydawnictwo Buchmann, 2012.

▬ ▬ ● ▬