2017-04-18
Nienawiść kontra hipokryzja
We wtorek i środę poznamy półfinalistów tegorocznej Ligi Mistrzów. W przyszłej edycji rozgrywek pojawi się zupełnie nowy uczestnik.
W 2006 roku podczas finałów mistrzostw świata obejrzałem jeden mecz w Lipsku. Nie mniej niż wyczyny obu drużyn interesował mnie nowy stadion. Pierwszy raz widziałem, żeby został zbudowany w środku starego. Dosłownie, bez żadnej przenośni.
Ten stary był reliktem socjalistycznej architektury, gdy funkcjonalność obiektów znajdowała się na samym końcu wytycznych, którymi ktokolwiek miał się ochotę przejmować. Przypinał do złudzenia niemal bliźniacze monstra jakie stworzono w podobnym okresie w Chorzowie czy Warszawie.
Nowy, typowo piłkarski, stadion w Lipsku zbudowano głównie na bieżni starego. Można wejść na jego koronę i obejrzeć kilka drewnianych ławek jednego sektora zostawionych na zewnątrz na wałach ziemnych, czyli starych trybunach. Ten kontrast robi niesamowite wrażenie. Uświadamia wielką różnicę w komforcie oglądania meczów kiedyś i teraz.
Jedno mnie w 2006 roku intrygowało – kto będzie na tym stadionie grał? Po połączeniu obu państw niemieckich ligowa piłka dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej przestała się zupełnie liczyć w konfrontacji z potężną Bundesligą. Nawet mi do głowy nie przyszło, że być może ten stadion zadecyduje o powrocie wielkiego futbolu do Lipska. W okresie NRD miejscowy 1. FC Lokomotive awansował przecież do finału Pucharu Zdobywców Pucharów w 1987 roku, w którym przegrał z Ajaksem Amsterdam 0:1.
Koncern Red Bull przez kilka lat analizował idealną lokalizację dla swojego kolejnego klubu, tym razem w Niemczech. Z pewnością nowoczesny stadion, a także długie piłkarskie tradycje, miały decydujące znaczenie w wyborze Lipska. Ze względu na bardziej restrykcyjne niemieckie przepisy i specyficzne miejscowe realia wybrał dłuższą, za to pewniejszą drogę realizacji swych planów.
Zrezygnował z przejęcia jakiegoś znanego klubu (Fortuna Dusseldorf czy St Pauli Hamburg). To niczym dobrym nie mogło się skończyć. Red Bull narzuca każdemu swoje twarde warunki. Daje pieniądze, ale jednocześnie zmienia nazwę, a nawet klubowe barwy, by dostosować je do kolorów lansowanej przez siebie marki. Żaden szanujący kibic na takie numery się nie zgodzi, tylko pójdzie na wojnę z nowym właścicielem.
Dlatego koncern znalazł w miasteczku położonym kilka kilometrów pod Lipskiem klubik SSV Markranstädt. Na bazie jego licencji stworzył własny klub zaczynając w 2009 roku grę w piątej lidze. Nie jest jednak prawdą, bo na taką informację trafiłem, że SSV Markranstädt przestał istnieć. Gra, jak grał wcześniej, na amatorskim poziomie, po odegraniu kluczowej roli w dziejach rodzącej się piłkarskiej potęgi.
Ponieważ w Niemczech kluby nie mogą mieć w nazwie marki żadnego produktu, ten nowy zaczął funkcjonować jako RB Lipsk. Każdy wie, co skrót oznacza. I o to przecież głównie chodzi. W Niemczech porządek jednak musi być, więc oficjalna pełna nazwa klubu brzmi: RasenBallsport Leipzig e. V. Wymyślono sprytnie. Rasen to trawnik, murawa; Ball – piłka. Czyli (mniej – więcej) - „trawiasty sport piłkarski” albo „trawiasta piłka”.
RB Lipsk systematycznie awansował do wyższych ligi w kolejnych sezonach. W ubiegłym roku zameldował się w Bundeslidze. W obecnym już zapewnił sobie, jako wicelider, awans przynajmniej do baraży o fazę grupową Ligi Mistrzów. Tworzy solidne podstawy działalności dzięki wspaniałej klubowej akademii, z której efektów pracy zacznie wkrótce korzystać.
Budowa profesjonalnego klubu, choć trwała dłużej, ominęła wszystkie mielizny. Szefowie koncernu dostosowali herb i barwy do potrzeb promocyjnych swojej marki. Stadion w Lipsku nie nazywa się już Zentralstadion, tylko Red Bull Arena. Prawnikom koncernu udało się nawet obejść przepis, że miejscowe kluby muszą w 51 procentach należeć do kibiców. I może dlatego, że wszystko się udało, klub jest w Niemczech najbardziej znienawidzony!
Jako nowobogacki, łamiący obowiązujące dotąd reguły, stał się swoistą personą non grata.
Przyznaję, że zasady, by klub był własnością kibiców (czyli 50+1 procent jego akcji należało do licznego grona udziałowców), bardzo mi się podoba. Stanowi bowiem zawór bezpieczeństwa przed rozkapryszonymi miliarderami bawiącymi się historią i emocjami sympatyków, jak zabawką.
Tylko jak się kogoś chce dyscyplinować, warto najpierw spojrzeć w lustro. Lars Leuschner, profesor prawa na uniwersytecie w Osnabruck, stwierdził w ubiegłym roku w rozmowie z „Die Zeit”, że kluby działające jako stowarzyszenia (czyli spełniające warunek 50+1) nie mają prawa generować wysokich zysków, a jedynie przychody pozwalające na ich prawidłowe funkcjonowanie. Czyli w praktyce (na przykład Bayern Monachium) działają… nielegalnie i powinny zostać rozwiązane!!!
Wygląda więc na to, że konfrontacja RB Lipsk z resztą towarzystwa przypomina walkę nienawiści z hipokryzją.
▬ ▬ ● ▬