Niepotrzebne nawet nazwy i nazwiska...

Fot. Trafnie.eu

Zakończyła się runda jesienna w polskiej Ekstraklasie. Komentarze w stylu „nareszcie” uważam za wyjątkowo złośliwe i mam zamiar zdyscyplinować krytykantów.

Dla mnie sezon był pasjonujący jeszcze zanim się zaczął. W każdym normalnym piłkarsko kraju zaczyna się od meczu o Superpuchar. Ponieważ w Polsce z tą normalnością przez lata bywało nienormalnie, więc i z Superpucharem też. Ale w 2014 roku udało się go wreszcie rozegrać bez większych przeszkód.

Sezon się więc zaczął i to jak! Naprzeciw siebie stanęła drużyna mistrza kraju i zdobywcy pucharu, co w Superpucharze akurat jest normą, ale... Ta pierwsza miała wygrać w cuglach, bo miała (i ma) kadrę, o jakiej trenerzy innych drużyn mogą tylko pomarzyć. A polski mistrz z kolei marzy o Lidze Mistrzów. I miał niedługo grać w eliminacjach rozgrywek gwarantujących kasę nie z tej ziemi. Trener, obcokrajowiec, bardzo się tym faktem przejął. Tak bardzo, że zaczął kombinować z rotacją składem, choć w pierwszej rundzie mierzył się z amatorami z Irlandii.

Grał kiedyś w Anglii więc był przyzwyczajony, że sezon zaczyna się tam zawsze na największym stadionie w kraju od spotkania o Superpuchar, który jest prawdziwym wydarzeniem. A tu występ na własnym stadionie i trudno było zauważyć, że zbliża się jakiś wyjątkowy mecz. Słabo jeszcze zorientowany w polskich realiach, więc pewnie pomyślał, że to kolejny sparing przed sezonem i posłał do boju rezerwowy skład. Trener rywali, choć też z innego kraju, szybciej jednak poznał miejscowe realia, wystawił do gry swoich najlepszych orłów.

I zrobiło się ciekawie, nawet bardzo. Z meczyku, który miał być formalnością, zrobił się pojedynek, w którym ci potencjalnie słabsi zlali mistrzów. A że głównie z pomocą ich trenera? Kto to będzie pamiętał po latach?

Czyli zaczęło się od trzęsienia ziemi, ale potem emocje zaczęły narastać. Zdobywcy Superpucharu wywalczyli drugie trofeum w roku i drugie w całej swojej historii. To był bez wątpienia najlepszy okres w dziejach klubu, po którym zaczęli lać ich wszyscy!

Czy najwspanialszy rok może być także najgorszym? Okazuje się, że może. Szczególnie gdy klub ma właściciela, który wie wszystko najlepiej i najlepiej się na wszystkim zna. Dlatego zwyzywał swoich grajków od „pseudopiłkarzy”, zaczął straszyć karami. Efekt był na miarę geniuszu właściciela – drużyna dalej zamyka tabelę i na razie trudno znaleźć lepszego kandydata do spadku.

A mistrzowie po słabym początku zaczęli ogrywać kolejnych rywali. I to połową składu, bo dla ich zagranicznego trenera „rotacja” stała się podstawą bezbolesnego łączenia ligi z Ligą Europejską. I gdy przed ostatnią... wiosenną kolejką na jesieni wszyscy się zastanawiali na ile odskoczą rywalom przed zimową przerwą, dostali niespodziewane manto. I to od kogo? Od drużyny, którą wcześniej rozstrzelali u siebie 5:0.

Efekt jest taki, że mistrz, któremu teoretycznie nikt nie ma prawa podskoczyć, ma tylko trzy punkty przewagi po dziewiętnastu meczach. A będzie ich miał jeszcze mniej, bo przecież na wiosnę, po sezonie zasadniczym, nastąpi podział punktów na połowę. I wszystko jeszcze możliwe, choć teoretycznie powinno to być przedstawienie jednego aktora.

No i gdzie znajdziecie ciekawszą ligę? No gdzie? Niepotrzebne nawet nazwy klubów czy nazwiska piłkarzy, by się nią emocjonować. Tyle się dzieje!

▬ ▬ ● ▬