Pan jest wariatem?

Fot. Trafnie.eu

Zmarł Jerzy Piekarzewski, honorowy prezes Polonii Warszawa. Informacje o jego śmierci pojawiły się w wielu mediach, ale w żadnej nie było tego co najbardziej…

Miał dziewięćdziesiąt lat, a od pewnego czasu zmagał się z coraz poważniejszymi problemami ze zdrowiem. Od prawie osiemdziesięciu nie było dla niego nic ważniejszego niż Polonia (za: twitter.com/polonia1911):

„Pan Jerzy Piekarzewski związany był z naszym klubem od 1945 rok jako kibic, bokser, kierownik piłkarskiej drużyny Czarnych Koszul, prezes i działacz, który przez wiele lat walczył o to, by klub nie został zlikwidowany przez władze komunistyczne”.

W poświęconych mu po śmierci wielu tekstach pojawiły się głównie zacytowane wyżej informacje. Zabrakło tych, które dla mnie są najbardziej intrygujące. W 2012 roku ukazał się wywiad z Piekarzewskim, z którego wyłonił się obraz człowieka bezgranicznie oddanego ukochanemu klubowi, o czym tak opowiedział (za: natemat.pl):

„Już jako mały chłopak jeździłem z piłkarzami na mecze. Jak wchodził konduktor, to się chowałem pod ławkę. To zastępowało pustkę, bo ja wtedy nie miałem matki, tylko macochę. Byłem kibicem, trenowałem w Polonii boks, potem od gospodarza, sekretarza, skarbnika aż do prezesa. Gdy byłem kierownikiem sekcji piłkarskiej i wiceprezesem całego klubu, wprowadziliśmy w 1993 roku Polonię do pierwszej ligi”.

Najlepszy dowód bezgranicznej miłości stanowi przykład związany z narodzinami syna:

„Zadzwoniła do mnie pielęgniarka i mówi, że syn się urodził. Pyta co mam do powiedzenia żonie. No to ja do niej: „Proszę przekazać, że Polonia prowadzi 1:0 z Legią”. Wiecie, to było szczere, bo ja o niczym innym wtedy nie myślałem. Nawet dzisiaj o niczym innym nie myślę”.

Oddał Polonii wszystko, dosłownie. Wszystko co miał i czego nie miał:

„Jakiś czas temu nie zgodziliśmy się ogłosić upadłości klubu. Gdybyśmy na to poszli, mielibyśmy spokój, ale Polonii by już nie było. I teraz co miesiąc z mojej emerytury może zniknąć 600 złotych. Ja będę te odsetki spłacał do końca życia. Tutaj ZUS, tam niedawno trzeba było opłacić 30 tysięcy złotych VAT. Koszta rosną, idą kolejne procesy, to dojdzie do kilku milionów. A nas tylko dziewięciu zostało, bo reszta nie żyje”.

I opowiedział jeszcze o czymś, do czego życie dopisało potem puentę:

„Ja nie mam domu. Żona mi zmarła, nie mam samochodu, mieszkam jako sublokator u pewnej kobiety. Gdyby ona dziś zmarła, nawet do domu starców nie mogę pójść, bo tam się płaci 2700 złotych. I co ja zrobię z tym moim tysiącem?”

Dowiedziałem się niedawno, że Piekarzewski, jak kiedyś przewidział, nie miał gdzie mieszkać. Ktoś z życzliwych osób miał mu pomóc załatwić mieszkanie komunalne. Swojego nie miał, bo sprzedał je kiedyś, by pomóc ratować ukochany klub! Czy można wyobrazić sobie jeszcze większe poświęcenie dla niego? Ja nie potrafię. Dlatego Piekarzewski pozostanie dla mnie bez wątpienia jedną z najbarwniejszych i niezwykłych postaci w piłkarskim świecie.

Dziennikarz we wspomnianym wywiadzie zapytał wprost:

„Pan jest wariatem?”

Usłyszał w odpowiedzi:

„To, co robię, nie jest normalne. Wyobraźcie sobie, że moja żona nigdy w swoim życiu nie była w górach ani nad morzem. Nawet na Mazurach. Tylko bez przerwy Polonia, Polonia, Polonia. Na obiad częściej niż rodzina przychodzili piłkarze albo trenerzy”.

▬ ▬ ● ▬