Paranoję czas zacząć

W Bukareszcie odbyło się losowanie składu grup finałowych EURO 2020. Czyli reprezentacja Polski poznała trójkę rywali? No, nie do końca. Na razie… szóstkę.

Jak to możliwe, by w czterozespołowej grupie mieć sześciu rywali? Okazuje się, że finałach mistrzostw Europy zaplanowanych na przyszły rok nie ma rzeczy niemożliwych. Dlatego na przykład przed losowaniem, nazywanym też prześmiewczo „dobieraniem”, znany był skład trzech zespołów (Belgia, Rosja, Dania) w grupie B, a dołączyła do niej tylko Finlandia. Szkoda czasu na tłumaczenie wszystkich niuansów z tym związanych.

EURO 2020 to jedna wielka paranoja. Impreza odbędzie się w dwunastu miastach, znajdujących się w jedenastu państwach, by w ten sposób uczcić sześćdziesiątą rocznicę rozegrania pierwszych mistrzostw. Pomyślałem, że i tak nie jest źle. Przy 24 drużynach w finałach do rozegrania jest 51 meczów. Dobrze, że ktoś nie wpadł na pomysł, żeby dla uczczenia sześćdziesiątej rocznicy rozegrać mecze w sześćdziesięciu miastach. Bo wtedy w kilku przypadkach trzeba by pierwszą połowę rozegrać w jednym, a drugą w innym.

Jeśli ktoś myśli, że kpię, odpowiadam – w takim samym stopniu jak ten, który zakpił sobie ze mnie i innych proponując imprezę w trudnym do zaakceptowania kształcie. Pierwsze nazwisko przychodzące do głowy – Michel Platini. Przecież za jego rządów w UEFA pomysł zaczęto wcielać w życie. Niestety skutecznie do samego końca, choć jego już dawno tam nie ma.

Kiedyś usłyszałem banalnie proste rozwiązanie skutecznie pacyfikujące wszystkich genialnych pomysłodawców – kto wymyśla, ten robi! Gdyby Platini i spółka sami musieli zająć się logistyką wyjazdów na proponowaną przez siebie imprezę, przekonać się, ile kosztują, może odeszła by im ochota uszczęśliwiania innych na siłę z okazji jakiegoś tam jubileuszu.

Bo chyba wszyscy z drugiego koszyka, w którym była Polska, modlili się, by nie zostać dolosowanym do Włochów w pierwszej grupie. Trafiło na Szwajcarów, więc teraz będą musieli grać jeden mecz w Rzymie, dwa w Baku. Do pokonania tysiące kilometrów, różne strefy czasowe i różne klimaty. Upał w Azerbejdżanie może dać się we znaki. A ile takie podróże będą kosztowały kibiców? Dlaczego przy wymyślaniu kształtu imprezy nikt o nich nie pomyślał?

Ze wspomnianych powodów finansowo-transportowych wymarzona dla sympatyków polskiej reprezentacji byłaby grupa F, w której mecze odbywać się będą w Monachium i Budapeszcie, czyli stosunkowo blisko Polski. Można by było nawet wybrać się na nie samochodem.

Niestety kibiców pragnących obejrzeć na żywo w akcji orłów Jerzego Brzęczka czekają większe wydatki. Zagrają w grupie raz w Bilbao i dwa razy w Dublinie. Ich przeciwnikami będą Hiszpanie, Szwedzi i ktoś z czwórki: Bośnia i Hercegowina, Irlandia Północna, Słowacja i Irlandia. A kto? Przekonamy się dopiero pod koniec marca przyszłego roku, kiedy zakończą się baraże. Kilka już losowań w życiu przeżyłem, ale nie przypominam sobie takiego, po którym trzeba było czekać jeszcze kilka miesięcy na poznanie rywala, którego teoretycznie losowanie powinno przecież wskazać.

Trudno się cieszyć z konieczności gry z Hiszpanami, chyba że ktoś lubi ganiać za piłką przez nich rozgrywaną. Tak było w ostatnim meczu obu reprezentacji za kadencji Franciszka Smudy, gdy zlali nas straszliwie 6:0 w towarzyskim meczu w Murcii, stanowiącym dla nich ostatni etap przygotowań do mistrzostw świata w 2010 zakończony zdobyciem tytułu.

Ale podobno mogło być gorzej, gdyby Polska trafiła do grupy F z Niemcami i Portugalią (zamiast niej znalazła się w niej Francja). A dlatego "podobno", że dyskutowanie, która grupa jest najsilniejsza, a która najsłabsza, jest czystą teorią. W praktyce przekonamy się o tym dopiero po zakończeniu turnieju w lipcu przyszłego roku.

▬ ▬ ● ▬