Piękne porażki i Real Madryt

Fot. Trafnie.eu

Polska została podwójnym mistrzem świata! O jej pierwszym zdobytym tytule niedawno informowałem. Ale zapracowała i na drugi, trudniejszy do zdobycia.

Mistrzostwa w Katarze zakończyły dla polskiej reprezentacji w typowym stylu dla kraju, który tam reprezentowała. Gdy czytam i słucham komentarze po jej występie w imprezie dochodzę do wniosku, że niemożliwym jest, by wszyscy byli w nim zadowoleni z tego, z czego zadowoleni być powinni. Z reguły odbywa się to w myśl zasady – co by tu jeszcze spieprzyć?

Dowodziłem niedawno, że dla piłkarzy Czesława Michniewicza wyjście z grupy było ich własnym mistrzostwem świata. Tak twierdziłem jeszcze przed imprezą i zdania nie zmieniłem, bo nie miałem potrzeby zmieniać. Natomiast naród zabrał się za zmianę trenera, bo domaganie się natychmiastowej dymisji aktualnie sprawującego funkcję selekcjonera jest od lat jego ulubionym sportem.

Dlatego przyznaję Polsce tytuł mistrza świata w przekuwaniu sukcesu w klęskę! Nikt nie jest nam w stanie w tym dorównać. Wystarczy przeanalizować fakty. Drużyna po raz pierwszy od 36 lat awansowała do fazy pucharowej mistrzostw świata. Ale gdyby ktoś niezorientowany w realiach nagle wylądował w Warszawie i zaczął analizować związane z tym komentarze, dostałby natychmiast rozdwojenia jaźni.

Celem reprezentacji było wyjście z grupy. Michniewicz cel zrealizował, zapowiadając wcześniej, żeby nie liczyć na piłkarskie fajerwerki w dążeniu do niego. Jednak zamiast radości, wyczuwalny jest w mediach nastrój klęski. Dlatego rozpoczął się już proces zwalniania selekcjonera. Narodowi nie podoba się styl w jakim osiągnął zamierzony cel.

Bo przecież polska piłka to potęga. Stać ją nie tylko na zwycięstwa, ale i na wygrywanie w porywający sposób, prawda? Czyli musi być jak Real Madryt. Drużyna tego klubu powinna nie tylko wygrywać, ale zawsze robić to w widowiskowy sposób.

By uzasadnić argumenty wynikające z konieczności wywalenia Michniewicza, rozpoczęły się prawdziwe igrzyska hipokryzji. Dlatego dowiedziałem się, że polska reprezentacja potrafiła odnosić piękne zwycięstwa, jak choćby to z Niemcami w 2014 roku. Na Boga, niech każdy obejrzy sobie ten mecz, szczególnie jego pierwszą połowę. Do przerwy też było 0:0, jak z Argentyną w Katarze. Przed ośmioma laty z Polaków zrobiono bohaterów, a z ich zwycięstwa wydarzenie ważniejsze od bitwy pod Grunwaldem, tylko dlatego, że po przerwie udało im się wcisnąć dwie bramki rywalom, u których nie mogło zagrać pół drużyny z powodu kontuzji, a druga połowa zakończyła reprezentacyjną karierę po zdobyciu mistrzostwa świata w Brazylii.

I kolejny mecz stawiany za wzór – marcowe zwycięstwo 2:0 w eliminacjach do mistrzostw świata ze Szwecją. Pamięć powinna być lepsza, bo minęło od niego zaledwie kilka miesięcy, ale skoro niektórzy ją tracą, spróbuje przypomnieć:

„To był mecz dwóch drużyn prezentujących podobny poziom. Sztuką jest taki wygrać, co naszym orłom się udało. Nie był może porywający, na co wpływ miała z pewnością jego stawka, a co dało się zauważyć od samego początku. Z całą pewnością nie mógł stanowić przykładu jak perfekcyjnie wychodzić spod pressingu, jak umiejętnie rozgrywać piłkę od tyłu. Obaj bramkarze wybijali ją kilkakrotnie na połowę rywali nie pozwalając sobie na zbyt ryzykowne zagrania, by nie kusić losu”.

Tak wyglądał, w dużym skrócie, styl gry drużyny, która wywalczyła awans do finałów. Dlaczego zrobiono wtedy z Michniewicza bohatera? Dlaczego nikt nie chciał go od razu zwolnić, z powodu mało widowiskowego operowania piłką przez jego zespół?

Dlaczego nikt go nie zwalniał po wrześniowym zwycięstwie nad Walią w Cardiff dającym utrzymanie w najwyższej dywizji Ligi Narodów? Gospodarze totalnie zdominowali tam naszych, ale nie zdołali im strzelić bramki i przegrali 0:1.

Wydaje się, że naród woli od brzydkich zwycięstw piękne porażki. Za taką uznano ostatnią 1:3 z Francją, bo poniesioną w ładniejszym stylu. Jakoś nikomu nie przeszkadzało, że do zdobycia jedynej bramki potrzebne było przypadkowe zagranie ręką jednego z Francuzów już w doliczonym czasie gry i rzut karny, który Lewandowski musiał powtarzać, bo pierwszego nie wykorzystał. A przecież to taka sama porażka dwoma bramkami, jak wcześniejsza z Argentyną na tych samych mistrzostwach. Chyba tylko w ojczyźnie piłkarzy, którzy ją ponieśli porażki dzieli się na lepsze i gorsze.

PS: Informacji o obiecanych przez premiera kilkudziesięciu milionach dla piłkarzy reprezentacji, które podobno już podzielono, choć nie wiadomo ile ich ma ostatecznie być, nie chce mi się na razie poruszać, by się niepotrzebnie nie nakręcać kolejnym mało budującym tematem po mistrzostwach…  

▬ ▬ ● ▬