Piłka kopana inaczej

Fot. Trafnie.eu

Niedzielny mecz z Polską był na pewno sportowym wydarzeniem w Irlandii. Ale na co dzień piłka nożna ma sporą konkurencję w tym kraju.

Z rugby nigdy nie wygra. Tydzień wcześniej Irlandczycy zostali zwycięzcami Turnieju Sześciu Narodów. To takie małe mistrzostwa Europy zarezerwowane tylko dla wybranych (najlepszych) na kontynencie. Irlandzki futbol takiego poziomu nie osiągnie, nie ma nawet co marzyć...

Irlandczycy potrafią jednak kopać piłkę najlepiej na świecie, bo mają swój własny sport, w którym oczywiście są bezkonkurencyjni. Nawet cztery narodowe sporty! Lubię takie klimaty. To znaczy lokalne sporty, których nie można znaleźć w żadnym innym kraju świata. Bo to element lokalnej kultury i narodowej dumy. W Irlandii na pewno bez najmniejszej przesady. Dwa sporty mają znaczenie marginalne - runders (przypominające baseball) i handball (odbijanie małe piłeczki o ścianę). Ale pozostałe - hurling i futbol gaelicki - są już prawdziwą ikoną irlandzkości.

Miałem prawdziwą uczę, bo jednego dnia mogłem obejrzeć dwa mecze, jeden po drugim, na stadionie Croke Park w Dublinie. Dla Irlandczyków to nawet coś więcej niż Wembley dla Anglików. Prawdziwy symbol lokalnych sportów. Pod trybunami znajduje się interesujące muzeum im poświęcone (zaliczyłem oczywiście). A przy tym jest to jeden z największych stadionów w Europie o pojemności 82 300 widzów.

Obiekt tak wielki, że na meczach, które oglądałem wydawał mi się zupełnie pusty. Aż spiker podał frekwencję i okazało się, że na trybunach zasiadło 19 224 widzów!

Mecze futbolu gaelickiego i hurlingu rozgrywa się na takim samym boisku. Bramki też są identyczne. Przypominają te w piłce nożnej, tylko słupki wystają kilka metrów ponad poprzeczkę (jak do rugby). Gdy piłka wpada do siatki, uzyskuje się trzy punkty. Gdy przeleci między słupkami nad poprzeczką – jeden. Boisko jest większe od piłkarskiego, a drużyny w obu sportach liczą po piętnastu zawodników.

Najpierw był mecz hurlingu, niezwykle widowiskowy. Bardzo twardą piłkę uderza się hurleyami - drewnianymi kijami o szerokiej łopatce. Niesamowite tempo – pierwszy punkt zdobyty po siedemnastu sekundach. Piłka lata z prędkością nawet 150 kilometrów na godzinę. Do tego szalenie twarda walka.

Wydawać by się mogło, że nie ma nic łatwiejszego, jak wstrzelić niewielką piłkę do dużej bramki. Nic bardziej mylnego! Zauważyłem, że nikt prawie tego nie próbował, co znaczy, że nie warto tracić energii, bo rywale łatwo mogą taki strzał zablokować swoimi hurleyami. Tylko raz zawodnik znajdujący się w bardzo pogodnej sytuacji zdecydował się na strzał do bramki, zaliczając trafienie za trzy punkty.

Później był mecz futbolu gaelickiego. Tempo nie tak oszałamiające, bo nie da się dużej piłki uderzać z taką samą prędkością. Zawodnicy mogą używać rąk i głównie w ten sposób ją sobie podają. Najczęściej kozłują i wykopują z powietrza.

Choć jednym z elementów gry stała się pogoda, zaczęło strasznie lać, atrakcyjność spotkania na tym nie ucierpiała. Podobało mi się nie mniej niż poprzednie hurlingu. Byłem nawet zły, gdy sędzia je zakończył, bo tak mnie wciągnęło...

Znajomy z Londynu powiedział mi kiedyś, że nie sposób poznać Anglii bez znajomości krykieta, jak nie sposób poznać Ameryki bez znajomości baseballu. Przekonaniem się, że miał rację, po zaliczeniu meczów w obu dyscyplinach.

Teraz mogę dodać do tego coś od siebie – nie sposób poznać Irlandii bez znajomości hurlingu i futbolu gaelickiego. Gdybyście planowali podróż do tego kraju, pamiętajcie, by koniecznie wybrać się na jakiś mecz.

▬ ▬ ● ▬


Galeria