2016-11-11
Pocztówka z Bukaresztu
Reprezentacja Polski szykuje się do meczu z Rumunią. Dla mnie jest także okazją do powrotem po ćwierć wieku do miasta, w którym będzie rozgrywany.
Pierwszy raz w Rumunii byłem w marcu 1990 roku. Pojechałem na mecz półfinałowy Pucharu Zdobywców Pucharów (już nie istnieje) Dinama Bukareszt z Anderlechtem Bruksela. To był tylko pretekst, by namówić redakcję, w której wtedy pracowałem, do wysłania mnie w delegację. Przy okazji mogłem napisać kilka tekstów o rumuńskiej piłce, która dostarczała wtedy mnóstwo tematów o charakterze sensacyjno-nieziemskim.
Świat wyglądał trochę inaczej. Podróże samolotem nie były tak powszechne, dlatego wysłano mnie... pociągiem. Jechałem dwa dni. Wyjeżdżałem w drugi dzień Świąt Wielkanocnych, dlatego nie znalazło się wielu chętnych do podróży w tym terminie. Dokładnie mówiąc był tylko jeden chętny – JA. W całym wagonie-kuszetce przez dwa dni jechało dwóch kuszetkowych ze mną!!! Gdy wysiadałem w Bukareszcie opowiedzieli wszystko, co wiedzieć powinienem, o kraju, do którego przybywałem.
Czasy były wyjątkowe – zaledwie trzy miesiące po rewolucji, która obaliła znienawidzony reżim tyrana nad tyranami – Nicolae Ceaușescu. Z Rumunii stworzył wielki obóz koncentracyjny. Drutem kolczastym była w nim tajna policja – Securitate. Ludzie nie mieli co jeść, nie mogli kontaktować się z cudzoziemcami, a prąd i wodę włączano im z łaski. Pod dostatkiem była tylko komunistyczna ideologia.
Ceaușescu nie przewidział jednego, że zniewolony do granic wytrzymałości naród nie zapyta go o pozwolenie, gdy będzie chciał obalić. Bo nie zapytał. W grudniu 1989 roku wybuchła rewolucja. Tyran stracił władzę i po szybkim procesie został rozstrzelany razem z żoną, równie znienawidzoną Eleną.
Trzy miesiące po rewolucji jej ślady w Bukareszcie były jeszcze świeże. Dziury po kulach na ścianach wielu budynków. Krzyże na ulicach w miejscach, w których zginęli demonstranci. Wojskowy wóz pancerny pod gmachem telewizji, gdzie uformował się Front Ocalenia Narodowego.
Po ponad ćwierć wieku wróciłem do Bukaresztu mając możliwość skonfrontowania wspomnień z rzeczywistością. Rumunia zmieniła się niewiarygodnie. To już zupełnie inny kraj. Normalny kraj, członek Unii Europejskiej. Te same sklepy, co w Polsce (globalny kapitalizm). Te same marki samochodów, co na polskich drogach. Pełno eleganckich restauracji, barów, knajpek i knajpeczek, jak w normalnych europejskich miastach. Ceny też już (niestety!) prawie te same, co łatwo przeliczyć, bo lej ma niemal identyczną wartość jak złotówka. I dziewczyny wystrojone w markowe ciuchy, pachnące najlepszymi perfumami. Gdyby je przenieść na przykład na ulice Paryża, nikt nie zauważyłby różnicy porównując z lokalnymi pięknościami.
Nie wszystko się jeszcze świeci, problemów nie brakuje, ale ludzie żyją normalnie. Po ponad ćwierć wieku wolności po tyranie zostały niestety koszmarki architektoniczne, choćby monstrum – Pałac Ludu (jeden z największych budynków na świecie). No i willa...
Kiedy w 1989 roku zapukałem do jej bramy, otworzył mi żołnierz stojący na straży. Wcisnąłem mu w rękę parę lei, dlatego pozwolił zrobić w pośpiechu zdjęcie rezydencji Ceaușescu.
Teraz już oficjalnie mogłem do niej wrócić. Rezydencję można zwiedzać, z czego skorzystałem z chęcią. Chciałem zobaczyć jak mieszkał tyran. Willa nazywa się teraz Palatul Primăverii (od bulwaru, przy którym się znajduje – czyli Pałac Wiosenny). Skromne cztery tysiące metrów kwadratowych. W porównaniu z przeciętnymi Rumunami, żyjącymi wtedy w przerażającej biedzie, rezydencja była szczytem luksusu. Jednak styl urządzenia pokojów lepiej przemilczeć. Zobaczcie zresztą sami w galerii pod tekstem (razem z nocnymi widoczkami Bukaresztu).
Gdy Rumunom włączano wodę od święta, ich wódz, „Geniusz Karpat” i jego żona „Matka Narodu”, mieli do dyspozycji basen, jacuzzi, bicze wodne i wannę z hydromasażem. Elena także specjalny pokój, w którym czesała ją fryzjerka. Do tego jeszcze ogromną garderobę. Miałem okazję zwiedzać willę Ceaușescu ze wspaniałym przewodnikiem, więc dzięki niemu dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy.
Razem z rodzicami w pałacu mieszkała trójka ich dzieci. Najstarszy Valentin, miał być następcą ojca, ale nie przejawiał najmniejszego zainteresowania polityką. Wolał choćby piłkę nożną. Był szefem klubu Steaua Bukareszt. Paradoks polegał na tym, że gdy Rumuni byli totalnie niewoleni przez reżim, ich futbol święcił największe triumfy, chwaląc się drużyną gwiazd z Gheorghe Hagim na czele (Steaua zdobyła Puchar Mistrzów!).
I w ten sposób po ćwierćwieczu wspomnień, wróciliśmy do tematu głównego - piłki nożnej, czyli piątkowego meczu. Gospodarze, już wolny naród, mają teraz drużynę nie mogącą się równać z tą z pokolenia Hagiego. I mają zagranicznego trenera, Niemca Christopha Dauma, która obiecuje przygotować niespodziankę na mecz z Polską.
Miejscowa telewizja od kilku dni ciągle mówi o Robercie Lewandowskim. Nie znając języka rumuńskiego, można wręcz odnieść wrażenie, że zagra sam przeciwko Rumunom. Od czwartku w wiadomościach pojawił się dodatkowy temat – chuligani z Polski. Na ekranach migawki z zadymy z udziałem kibiców Legii w Madrycie i komentarz, że do Bukaresztu wybiera się aż tysiąc takich, którzy mogą narozrabiać. Sam nie wiem – bać się Rumunów, czy raczej naszych?
▬ ▬ ● ▬