2020-05-13
Pod kroplówką
Koronawirus sprawił, że wszyscy zaczęli staranniej liczyć pieniądze krążące w polskiej piłce. I przy okazji dostrzegać więcej szczegółów. Ja zresztą też.
Właśnie przeczytałem wywiad z kolejnym prezydentem dużego miasta. Rządzący Radomiem Radosław Witkowski jest oburzony faktem, że piłkarz drugoligowego, pierwszoligowego tylko z nazwy, Radomiaka dostaje co miesiąc piętnaście tysięcy złotych netto. Można tylko zapytać – czy gdyby nie epidemia koronawirusa ktoś zwracałby uwagę na takie drobiazgi? Bo przecież zawodnik dostaje wspomniane pieniądze nie od wczoraj.
Z kolei prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski potwierdził, że w ubiegłym roku z miejskiej kasy trafiło do Jagiellonii 3,5 miliona złotych. Sporo, bo to około dziesięciu procent klubowego budżetu. Ale jednocześnie pan prezydent był wzburzony zarobkami niektórych piłkarzy miejscowej drużyny na poziomie osiemdziesięciu tysięcy złotych i stwierdził, że to się musi zmienić.
Skąd taki medialny wysyp prezydentów przepytywanych pod kątem pieniędzy wykładanych na lokalny sport? Bo kluby chciałyby wiedzieć, czy będą dalej dawali im tyle, co wcześniej. Lokalne władze są bowiem największym sponsorem sportu, szczególnie piłki nożnej, która sama na siebie nie jest w stanie zarobić.
Informacja nie stanowi dla mnie zaskoczenia. Gdy zaczyna się sezon często sprawdzam kto jest właścicielem ligowych klubów. I trafiam oczywiście na informację, że tyle i tyle procent należy do miasta X. Do tego należy jeszcze dodać całkiem spore dotacje władz nie posiadających żadnych udziałów w klubach, a jedynie je wspomagających, jak choćby we wspomnianym już Białymstoku.
Że to znaczące udziały przekonaliśmy się ponownie na początku roku, gdy Gdynia wstrzymała wsparcie dla Arki, gdy jej sytuacja finansowa stała się nieciekawa i brak było perspektyw na wszczęcie jakiegoś postępowania naprawczego.
Ale muszę przyznać, że kiedy zobaczyłem procentowy udział lokalnych władz w poszczególnych klubach, byłem zaskoczony, że jest on aż tak duży. Wcześniej jakoś mi to umykało, a rzuciło się w oczy dopiero, gdy spojrzałem na jedną listę wspomaganych klubów: Wisła Płock – 100 procent akcji należy do urzędu miasta, Śląsk Wrocław – 99,11%, Górnik Zabrze – 81,80%, Piast Gliwice – 67%, Cracovia Kraków – 33,64%, Korona Kielce – 28%…
Prezydentowi Gliwic marzy się, by Piast się usamodzielnił. Sądzę, że skończy się raczej na marzeniach. A w niższych ligach… (za: przegladsportowy.pl):
„Udział miast w utrzymywaniu klubów ekstraklasy jest odczuwalny, ale dopiero w niższych ligach można przekonać się, jak wielkie znaczenie mają dla polskiej piłki. – Samorządy to 99,9 procenta sponsora w niższych ligach – uważa Andrzej Padewski, prezes Dolnośląskiego ZPN”.
Niestety żyjemy w obłudnym świecie. Z jednej strony Ekstraklasa S.A. próbuje nas od lat przekonywać, że zarządzana przez nią liga goni europejską czołówkę. I podaje kolejne argumenty. Choćby taki, że coraz więcej widzów poza polskimi granicami chce tę ligę oglądać.
Niestety większość zapomina, że nowe stadiony, na których odbywają się oglądane mecze, zostały zbudowane głównie za pieniądze lokalnych władz. A gdyby te władze zakręciły jeszcze kroplówkę, dzięki działaniu której od lat skapują do klubowych kas pieniądze nie pozwalające im zginąć, nie byłoby czego oglądać.
▬ ▬ ● ▬