Rozsądek nagrodzony

Fot. Jarosław Tomczyk

Transfery stały się w ostatnich dniach głównym tematem. Mnie zaciekawił akurat ten z podtekstem, którym prawie nikt się nie interesował. A szkoda.

Za moment rozpoczyna się nowy sezon, choć poprzedni jeszcze się nie skończył. Gdyby, pomarzmy chwilę, Przemysław Frankowski albo Jan Bednarek zakwalifikowali się do finału młodzieżowych mistrzostw Europy, wystąpiliby w nim w tym samym dniu w starym sezonie, co ich klubowi koledzy w kwalifikacjach Ligi Europejskiej już w nowym.

Choć problem nie jest nowy, bo pamiętam, że przed rokiem z podobnym musiał się zmierzyć Tomasz Jodłowiec – jeszcze trwało EURO 2016, a jego Legia już w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów.

Wniosek z tego taki, że grając w słabszych ligach europejskich ciężko występować w reprezentacji na wielkich turniejach, bo płaci się za to zbyt wysoką cenę – praktycznie brak przerwy w rozgrywkach. I odwrotnie – kluby mają problem z reprezentantami, bo muszą jakąś przerwę im dać, żeby doszczętnie nie zarżnąć. Czyli wtedy nie mogą z nich korzystać na początku kolejnego sezonu.

Nie wiem jednak, czy te uwagi dotyczą jeszcze Frankowskiego albo Bednarka. W ostatnich dniach tyle się naczytałem o ich transferach (szczególnie tego drugiego), aż się zdziwię, gdy dalej będę ich oglądał na polskich boiskach. Bo transfery są teraz główną amunicją mediów w okresie, gdy tylko EURO 2017 U-21 i Puchar Konfederacji zaprzątają jeszcze ich uwagę.

Już pojawiły się oceny najlepszych zakupów, choć trzeba poczekać przynajmniej kilku miesięcy, by wydać w miarę rozsądny werdykt. Ale kto by się tym przejmował, czyli aż tyle czekał?

Postanowiłem pochylić się nad jednym transferem, który przeszedł prawie niezauważony. Alan Czerwiński, 23-letni prawy obrońca GKS Katowice, został piłkarzem Zagłębia Lubin. Pisałem już o nim w styczniu, gdy dostał nagrodę (prezentuje ją na zdjęciu) dla najlepszego zawodnika katowickiego klubu w 2016 roku. Ale pisałem głównie z innego powodu, chwaląc go za rozsądek w planowaniu kariery, co u piłkarzy na dorobku niekoniecznie jest normą. Otóż Czerwiński mógł wtedy zostać zawodnikiem Wisły Kraków, ale nie chciał. Wielu nie mogło się nadziwić dlaczego. W mediach pojawiły się komentarze o zostawieniu przez piłkarza „Wisły na lodzie”.

Minęło kilka miesięcy i okazało się, że to raczej piłkarze Wisły zostali na lodzie, bo w kwietniu dostali ostatnią wypłatę za... luty. A mówi już o tym bez żadnych zahamowań Krzysztof Mączyński, czyli największa gwiazda drużyny.

Trzeba jeszcze zdefiniować słowo „wypłata”. Otóż piłkarze Wisły są na tak zwanym samozatrudnieniu. Czyli mają własne firmy, na które dostają przelewy z klubu. Gdyby więc Czerwiński zgodził się przejść w styczniu do Wisły, musiałby odprowadzić przez następnych sześć miesięcy pewnie z kilkadziesiąt tysięcy VAT do urzędu skarbowego. Czyli z grubsza licząc z pensją za luty wypłaconą w kwietniu oraz jakimś wynagrodzeniem dla księgowej byłby może nieco nad kreską. Kto ma własną firmę, łatwo sobie policzy. 

Teraz Czerwiński jest piłkarzem piłkarzem Zagłębia, trafił pod skrzydła rozsądnego trenera, podpisał normalny kontrakt, ma normalną umowę o pracę i o zaległe pensje martwić się nie musi. Musi się tylko martwić, by grać jak najlepiej. Na pewno nie trafił do gorszego klubu niż Wisła. Dostał w nim szansę na sportowy rozwój. I mam nadzieję, że jego rozsądek w planowaniu kariery zostanie nagrodzony.

▬ ▬ ● ▬