Skuteczny proces reanimacji

Fot. Trafnie.eu

Poznaliśmy finalistów Ligi Mistrzów. Powalczą o trofeum 28 maja w Paryżu. Półfinały, które ich wyłoniły, były tak różne, że aż… podobne.

Pod koniec maja w Paryżu o wymarzony Puchar Mistrzów rywalizować będzie Liverpool z Realem Madryt. Przyznam, że nie tak miał wyglądać mój preferowany skład finalistów. Chciałbym, żeby przebijały się do finału kluby, które nie zdobyły jeszcze trofeum. Ten warunek spełniał między innymi Villarreal, który po raz drugi występował w półfinale (wcześniej w 2006 roku).

Już po pierwszym meczu przed tygodniem nie dawałem mu szans na awans, co mnie tym razem jednak specjalnie nie smuciło, ponieważ na Anfield Road zdecydowanie lepszy był Liverpool, czyli drużyna z miasta, które darzę nieskrywaną sympatią. Tam piłka jest religią, a oglądanie Liverpoolu z jego kibicami i intonowaną przez nich przed meczem piosenką „You’ll Never Walk Alone” (w wolnym tłumaczeniu – nigdy nie zostaniesz sam), pozostaje niezapomnianym przeżyciem. Szczególnie na ich stadionie, ale na każdym innym w wielkim finale prestiżowych rozgrywek też.

Na Anfield Road gospodarze pokonali Villarreal 2:0. Właściwie tylko tyle, bo przewagę mieli miażdżącą. Trudno było oczekiwać, że w rewanżu dadzą sobie odebrać awans. Chyba za bardzo w to uwierzyli i głowy zawodników zostały w szatni, a mecz potoczył się według scenariusza, o którym z pewnością wypowiadałby się z uznaniem legendarny reżyser Alfred Hitchcock. Wyznawał zasadę, że film musi się rozpoczynać od trzęsienia ziemi, a następnie napięcie powinno rosnąć.

I tak było na Estadi de la Ceràmica w zaledwie 50-tysięcznym Villarreal. Gospodarze zdobyli bramkę już w drugiej minucie, a jeszcze przed przerwą odrobili straty. Jednak w drugiej połowie nie wytrzymali tempa narzuconego w pierwszej, Liverpool wrzucił wyższy bieg i wygrał 3:2. Ale i tak pokonanym należą się słowa uznania za awans do półfinału (wyeliminowali między innymi Juventus Turyn i Bayern Monachium), dlatego trzeba się zgodzić ze słowami ich trenera, Unaia Emery’ego, który powiedział, że nie byli w nim tylko gośćmi.

Z drugiego półfinału marzył mi się awans Manchesteru City. Pierwszy powód, wcześniej wyjaśniony, nie zdobyli jeszcze nigdy Pucharu Mistrzów. Życzę tego ich kibicom od lat, ponieważ uważam, że na to zasłużyli. Przez dekady byli w cieniu wielkiego sąsiada Manchesteru United. Gdy Alex Ferguson zdobywał z tą drużyną kolejne trofea, oni tułali się nawet po stadionach trzecioligowych. A jednak nigdy nie zwątpili w swoje błękitne barwy i teraz rywale zza między są tylko ich tłem.

Po zdobytych kolejnych tytułach mistrza Anglii do pełni szczęścia brakuje tylko wymarzonego pucharu, który dla menedżera Pepa Guardioli chyba stał się już obsesją. Manchester City przed tygodniem doszczętnie zdominowała Real Madryt na swoim stadionie. Ale zamiast wysokiej wygranej jechał na rewanż tylko z wynikiem 4:3.

Mecz w Madrycie był przeciwieństwem tego, rozgrywanego dzień wcześniej, w Villarreal. Wielkich emocji na początku, poza bijatyką kilku piłkarzy po kilku minutach, nie było. Choć mimo tego z przyjemnością oglądałem zagrania znamionujące świetne wyszkolenie techniczne zawodników i umiejętności skutecznego wychodzenia z piłką spod pressingu.

Gdy goście strzelili w drugiej połowie bramkę, wydawało się, że jest już pozamiatane. Ale tylko się wydawało, bo emocje zaczęły się w ostatniej minucie. Pierwszy celny strzał Realu i wyrównująca bramka. Po chwili, już w doliczonym czasie gry, druga, czyli dogrywka. A w dogrywce trzecia z karnego. Piłkarze Manchesteru City chyba za wcześniej zeszli do szatni, więc finał w Paryżu obejrzą w telewizji.

Znów było blisko, a jednak znów tak daleko. Przed rokiem porażka w finale z Chelsea, teraz szczebel niżej, czyli awans przegrany na własne życzenie. Nawet nie w Madrycie, ale tydzień wcześniej w Manchesterze, gdy nie potrafili dobić rywala.

A w piłce nie ma litości, co pokazały oba półfinały podobne pod jednym względem. Awans wywalczyły drużyny, które pomyślnie przeszły błyskawiczny i skuteczny proces reanimacji. Liverpool w przerwie, a Real w samej końcówce rewanżowych meczów. Dlatego ich zobaczymy w finale w Paryżu 28 maja. Ten sam zestaw, co przed czterema laty w Kijowie...

▬ ▬ ● ▬