Stopień deprawacji

Fot. Trafnie.eu

Wielką naiwnością z mojej strony była wiara, że po rozwiązaniu kontraktu przez Paulo Sousę odpoczniemy od portugalsko-brazylijskiej telenoweli.

Rodzime media są ciągle zasypywane kolejnymi jej odcinkami. Wrzucane do internetu zdjęcia Portugalczyka, robione już po drugiej stronie Atlantyku w Brazylii, działają na niektórych jak płachta na byka. Tak samo jak wygłaszane przez niego opinie. Choćby przesłanie dla reprezentantów Polski, zamieszczone na Instagramie, którym życzy wiary w siebie, kończąc:

„Do zobaczenia w Katarze!”

Kto ma ochotę, wymyśla mu od najgorszych. Jest „szczurem”, „dezerterem”, „tchórzem”, „kłamcą”... Na tym tle określenia w stylu „siwy bajerant” wydają się wręcz… sympatyczne. Nie będę próbował wymyślać kolejnego, siląc się na oryginalność. Zamiast tego próbuję wyciągnąć jakieś logiczne wnioski z zaistniałej sytuacji, niż produkować następne odcinki mało już śmiesznej opery mydlanej ze zdecydowanie czarnym charakterem w głównej roli.

Najbardziej zaintrygowała mnie informacja, że Sousa już zapłacił PZPN odszkodowanie za rozwiązanie kontraktu. Jeśli wierzyć medialnym spekulacjom, to dwa miliony złotych! Dla większości obywateli w Polsce czy w Portugalii, jako poziom zarobków, suma wybitnie abstrakcyjna. A on wydaje ją lekką ręką, by zarabiać jeszcze więcej w Brazylii. Choć i tak nie zarabiał mało, znów bazując na medialnych spekulacjach, bo PZPN miał mu podobno płacić 70 tysięcy euro miesięcznie.

To prowadzi do wniosku, że Sousa jest człowiekiem z innego świata, w którym funkcjonuje już od kilkudziesięciu lat najpierw jako piłkarz, potem trener. A skoro innego, inne muszą być w nim realia, potrzeby i problemy.

Swoim zachowaniem przypomina mi trenerski odpowiednik rozkapryszonej piłkarskiej gwiazdki. Czyli takiego grajka, który wymusza transfer do innego klubu, bo znudziło mu się granie w obecnym. A gdy do niego w końcu przejdzie, po pół roku znów mu coś nie pasuje i chce do kolejnego. Bo tam go chcą i chcą mu też płacić tyle, żeby chciał kolejnej zmiany.

Dlatego zastanawiam się, czy pewne argumenty w ogóle docierają do Sousy? Jakieś bajdurzenie o honorze, dotrzymywaniu umów, etyce zawodowej. Być może osiągnął już taki poziom deprawacji, że stanowią dla niego czystą abstrakcję. I stanowić będą dopóki ktoś następny będzie mu chciał płacić za jego usługi, gdyby zapragnął go zatrudnić.

Na razie Sousa za pośrednictwem internetu przekonuje kibiców Flamengo, że są absolutnie wyjątkowi. Jeszcze w styczniu przekonywał nas (za: sport.pl):

„Polska jest krajem futbolu i jestem przekonany, że wasz entuzjazm da nam siłę, wsparcie i wiarę w reprezentację narodową”.

Mówił też (za: onet.pl):

„To nie tylko kraj niesamowitych piłkarzy z przeszłości i teraźniejszości, ale także kraj wielkich ludzi, jedna z kolebek nowoczesnego myślenia, współczesnej Europy”.

Jego nowoczesne myślenie polega na tym, że nabiera coraz większej wprawy w wygłaszaniu podobnych tekstów. Dlatego przy następnej zmianie roboty z pewnością nie będzie nawet musiał przygotowywać żadnego okolicznościowego przemówienia. Załatwi to z marszu...

▬ ▬ ● ▬