Strajk połowy pociągu

Fot. Trafnie.eu

EURO 2016 zapewnia mnóstwo różnorakich emocji. Nie wszystkie jednak są z gatunku szczególnie pożądanych. Sam się właśnie o tym przekonałem.

Francja jest wielka, odległości w niej spore. Żeby obejrzeć więcej meczów, trzeba więcej i częściej podróżować. Teoretycznie nie powinno być z tym żadnego problemu. Mówimy przecież o kraju, który ma rozwinięty system autostrad. I jeszcze lepszą sieć szybkiej kolei TGV. Jako jeden z pierwszych postawił na tę dziedzinę komunikacji. Ma też oczywiście lokalne połączenia lotnicze. A w największych miastach także sieć metra. Ta w Paryżu należy do najgęstszych na świecie.

W czym więc problem? Poza członkami ekip dwudziestu czterech reprezentacji, którym organizatorzy zapewniają specjalne formy transportu, reszta drży przed słowem „strajk”. Paryża ze strajkującym metrem wolę sobie nie wyobrażać. To byłyby wizje czysto apokaliptyczne. Na razie na szczęście nie miałem okazji tego doświadczyć. Natomiast drżącymi rękami otwieram codziennie pocztę mailową. Bo przy okazji EURO postanowili zastrajkować pracownicy linii lotniczych i kolei. Okazja wymarzona. Lepszej możliwości nacisku niż trwające mistrzostwa prędko nie będzie.

Najpierw dostałem maila o locie z Paryża do Nicei. Prawie bałem się go przeczytać. To byłby dramat, gdybym nie obejrzał inauguracyjnego meczu Polaków z Irlandią Północną. Należy pamiętać, że oba miasta dzieli mniej więcej taka odległość, jak na przykład Warszawę od Monachium. Nie tak łatwo znaleźć natychmiast nowe połączenie, nawet alternatywnym środkiem komunikacji.

Na szczęście mail informował tylko o tym, że strajk pracowników linii Air France nie obejmuje mojego lotu. Odetchnąłem, ale trafiłem na kolejnego maila. Tym razem od francuskich kolei SNCF. I znów uradowany dowiedziałem się, że mój pociąg z Nicei odjedzie zgodnie z planem.

Przejazd do Lyonu, na mecz Włochy – Belgia, miałem z przesiadką w Awinionie. Po przyjeździe do tego miasta zapytałem kolejarza udzielającego podróżnym informacji, czy mój następny pociąg odjedzie punktualnie. Spojrzał na wydrukowany wykaz połączeń i pokazał mi rubrykę zapisaną na czerwono:

„Nie ma twojego pociągu. Jest objęty strajkiem”.

Aż przysiadłem z wrażenia. Jednak informator szybko mnie pocieszył, pokazując na kolejny pociąg na wykazie:

„Możesz pojechać do Lyonu tym”.

No to odetchnąłem. Zacząłem pytać, kiedy jest ten drugi pociąg. Okazało się, że o tej samej godzinie, co ten mój odwołany. Informator tak to wyjaśnił:

„Normalnie są dwa, ale dziś będzie jeden”.

Okazało się, że chodziło mu o dwa składy wagonów złączone w jeden pociąg. Strajk objął połowę... wagonów. Zabrakło akurat jednego z tych, w których miałem miejsce. Podróż do Lyonu odbyłem więc na stojąco, ale i tak byłem szczęśliwy, że jednak obejrzę zapowiadający się ciekawie pojedynek Włochów z Belgami.

Problemy transportowe to temat powracający na każdej wielkiej imprezie. Nie tylko związane z przemieszczaniem się pomiędzy miastami, w których odbywają się mecze. Także z dojazdem na stadion, co właśnie przećwiczyłem na własnej skórze w Nicei.

Z centrum miasta kibice mogli dojechać na piękny obiekt Stade de Nice specjalnymi autobusami. Byłoby za proste, gdyby pojechały najkrótszą trasą. Jakiś geniusz wymyślił trzy razy dłuższą z wykorzystaniem miejskiej obwodnicy, na której wydzielono priorytetowe bus-pasy. Ale daję głowę, że gdyby skorzystano z najkrótszej drogi (była niedziela, więc ruch niewielki), przejazd trwałby znacznie krócej.

Dla kibiców przygotowano specjalne ulotki z informacjami o autobusie. Jedną z nich w języku polskim pod intrygującym tytułem:

„Zadrżyj ze wzruszenia na stadionie w Nicei!”

Kibice zostali poinformowani, że za trzy euro mogą dojechać na stadion i wrócić do centrum miasta po meczu. Ustawiła się długa kolejka chętnych. Jeden pytał drugiego:

„Czy to po bilety na specjalny autobus?”

Odpowiedź była twierdząca. Jednak po kilkudziesięciu metrach regularna kolejka zamieniła się w bezładną grupę oblegającą bramkę z wejściem do autobusu. Nikt żadnych biletów nie widział!

I jeszcze drobiazg. Autobus zatrzymał się przynajmniej ze trzy kilometry przed stadionem, którego sylwetka majaczyła w słońcu na horyzoncie. To był końcowy przystanek. Resztę trasy, dwupasmową pustą ulicą (!), kibice musieli pokonać piechotą. Czy był jakiś racjonalny powód przegonienia kilka kilometrów tysięcy ludzi w piekącym słońcu? Nawet nie chce mi się tego dociekać. Najważniejsze, że Polska wygrała.

A tak przy okazji – powinno się wprowadzić ustawowy zakaz budowy stadionów poza miastem. Ten w Nicei wygląda naprawdę okazale, ale ma jedną wielką wadę – nie można się normalnie dostać na mecz i z niego wrócić. Najważniejsze jednak, że Polska tam wygrała...

▬ ▬ ● ▬