Szaleństwo nie tylko we Francji

Fot. Trafnie.eu

Węgrzy sprawili największą jak dotąd niespodziankę na EURO 2016 pokonując Austrię. Choć ich wyczyn pozostaje w głębokim cieniu innych wydarzeń.

Francja oszalała po drugim zwycięstwie swojej reprezentacji w turnieju. Dzięki pokonaniu Albanii 2:0 jako pierwsza zapewniła już sobie awans do następnej rundy. Na drugim miejscu w serwisach pojawiły się informacje z Lille, gdzie tym razem narozrabiali angielscy kibice. Choć trzeba przyznać, że kilku miejscowych też próbowało im dorównać. Doszło do kolejnej wielkiej zadymy z udziałem sąsiadów z drugiej strony Kanału La Manche. Policja miała co robić.

Jednak dla mnie najbardziej intrygującym wydarzeniem dotychczasowej fazy EURO pozostaje co innego, największa niespodzianka – zwycięstwo Węgrów 2:0 z Austrią. Poprosiłem znajomego dziennikarza Gabora Gundel-Takacsa, najbardziej znanego węgierskiego komentatora telewizyjnego, by mi coś więcej o tym opowiedział. Oto jego opinia:

„Nikt się nie spodziewał takiego rezultatu. Austria jest przecież w czołowej dziesiątce drużyn w Europie. Sam awans do finałów był już uznany za wielki sukces. Prezydent federacji stwierdził przed turniejem, że szanse na wyjście z grupy ocenia na pięćdziesiąt procent. Teraz są już znacznie większe. Jeśli zremisujemy z Islandią w następnym meczu, awans będzie prawie pewny. Taka jest właśnie wielka siła futbolu.

W spotkaniu z Austrią mieliśmy trochę szczęścia. Przecież piłka po strzale Alaby już w pierwszej minucie trafiła w słupek. Gdyby padła wtedy bramka, obawiam się, że byłoby po meczu. Mniej więcej po dziesięciu minutach zawodnicy otrząsnęli się z presji jaka na nich ciążyła przed turniejem. Chyba zrozumieli, że powinni się przede wszystkim cieszyć z tego, że mogą grać we Francji. I w konsekwencji zdobyli dwie bramki.

Węgry grały poprzednio w finałach mistrzostw Europy w 1972 roku, a w finałach mistrzostw świata w 1986 roku. Po zwycięstwie nad Austrią ludzie wyszli w Budapeszcie na ulice. Zablokowali główną z nich w centrum miasta - Múzeum körút. Stanęły samochody, autobusy, tramwaje. Wszyscy świętowali zwycięstwo. Tylko że nie zostaliśmy jeszcze mistrzem Europy. Wygraliśmy zaledwie pierwszy mecz. I to nie z Anglią czy Niemcami, ale z Austrią. Choć oczywiście mecze między naszymi reprezentacjami mają swój podtekst ze względu na wspólną historię.

Jesteśmy na przykład wielokrotnymi mistrzami w piłce wodnej, ale nikt z tego powodu nigdy nie wychodził na ulicę. A tu wystarczył jeden wygrany mecz. Niewiarygodne...

Reprezentacja Węgier nie zachwyca technicznym stylem gry, jest tylko dużo biegania i walki. O lepszych wynikach reprezentacji po latach, czy nawet dekadach stagnacji, zadecydowała moim zdaniem głównie zmiana mentalności. Były selekcjoner, Pal Dardai, jest Węgrem, ale grał w Bundeslidze, gdzie nauczył się odpowiedniego profesjonalnego podejścia do piłki. Takie samo ma obecny trener reprezentacji Niemiec Bernd Storck. Potrafili wpoić odpowiednią mentalność zawodnikom.

Do tego doszło jeszcze podejście władz. Nasz premier Viktor Orbán jest wprost zwariowany na punkcie futbolu. Rząd przeznaczał wiele pieniędzy na budowę nowych stadionów, generalnie na rozwój piłki. Zrobiliśmy to samo co Polska, ale z dziesięć, piętnaście lat później”.

Skoro pojawił się polski temat, zapytałem Gabora o mecz z Irlandią Północną, który relacjonował z Nicei i jego opinię o drużynie Nawałki:

„Bardzo ciężko ocenić jej formę wyłącznie na podstawie meczu z Irlandią Północną. Bo to nie był normalny mecz. Raczej trudne zadanie do wykonania w konfrontacji z drużyną, która nie chce normalnie grać w piłkę, skoro oddaje pierwszy strzał na bramkę w połowie drugiej części gry.

Dla mnie interesujące było, że Lewandowski nie oddał strzału na bramkę. Jednak ciężko pracował na boisku. Dwóch obrońców zawsze było przy nim. W ten sposób stwarzał więcej miejsca innym polskim zawodnikom. Poza tym wydaje mi się, że Błaszczykowski zagrał znacznie lepiej niż oczekiwano. Dobrze też spisał się Milik. Ale prawdziwe oblicze Polski zobaczymy dopiero w meczu z Niemcami”.

▬ ▬ ● ▬