Szukanie czułych punktów

Fot. Trafnie.eu

W sobotę odbył się ligowy klasyk, czyli mecz określany też jako Derby Polski. Największe emocje wzbudzało w nim to, co działo się poza boiskiem.

Zanim na stadionie w Poznaniu zaczęły rywalizację drużyny Lecha i Legii Warszawa, obejrzałem w telewizji konferencje prasowe menedżerów dwóch angielskich klubów. Dlaczego o tym wspominam? Bo gdy w Polsce szykowano się do wspomnianego meczu, niemal cały świat przygotowywał się na emocje związane z „Bitwą o Anglię”, jak nazywano szlagierowo zapowiadające się starcie mające decydować o mistrzostwie Premier League pomiędzy Manchesterem City i Liverpoolem.

Najpierw posłuchałem jak menedżer tego drugiego klubu, czyli Jürgen Klopp, mówił o menedżerze tego pierwszego, czyli Pepie Guardioli, że „jest najlepszy na świecie”. Na kolejnej konferencji Guardiola podziękował za komplementy i odwzajemnił się podobnymi Kloppowi. Aż trudno uwierzyć, że za chwilę mieli stanąć do walki w bezpośrednim meczu o tak wielkim ciężarze gatunkowym.

Wspominam o tym, by na zasadzie kontrastu zacytować trenera Legii Aleksandara Vukovicia. Bo na jego przedmeczowej konferencji, w odróżnieniu od tych dwóch w Anglii, komplementów dla rywali nie było, były za to uszczypliwości. Lech walczy o mistrzostwo i Puchar Polski, Legia, po odpadnięciu w środku tygodnia w półfinale drugich rozgrywek, łudzi się jeszcze, że uda jej się zająć czwarte miejsce w lidze dające prawo gry w europejskich pucharach. Trener drużyny zdecydowanie słabszej od rywali w tym sezonie, postanowił subtelnie uderzyć w ich czuły punkt przypominając, że kiedyś przetrwali tylko w wyniku fuzji z innym klubem. Niby więc pochwalił, ale...:

„Od dłuższego czasu jest to rywalizacja, która emocjonuje wszystkich w Polsce. Pamiętam, że przed połączeniem Lecha z Amicą te mecze nie były traktowane jako spotkania na szczycie. Od tamtego czasu to jednak zupełnie inna historia. Rywalizacja z Lechem zastąpiła trochę mecze z Wisłą Kraków. To duża szansa dla zawodników. Nie zawsze ma się uczucie gry w takich warunkach, przy dużej publiczności i gorącej publiczności. Nie ma to porównania z naszym poprzednim starciem mimo tego, że klasa rywala była podobna”.

Taki sam czuły punkt w kibicowskiej rywalizacji znaleźli sympatycy Legii. Na stadionie w Poznaniu rozpostarli sektorówkę przedstawiającą rosyjskiego oprawcę Władimira Putina wiszącego na szubienicy. Co to ma wspólnego z kibicami Lecha? Otóż Putin został przedstawiony w koszulce Spartaka Moskwa, czyli klubu, z kibicami którego sympatyków Lecha łączyły przyjazne kontakty.

Sobotni ligowy szlagier zakończył się remisem 1:1. Choć bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że zakończył się wręcz skandalem. W ostatniej akcji meczu, już w doliczonym czasie gry, piłka po strzale zawodnika Lecha Joela Pereiry trafiła w rękę obrońcy Legii Lindseya Rose’a, który w ten sposób bezpośrednio zablokował jej drogę do bramki. Po chwili sędzia Damian Sylwestrzak mecz zakończył.

Trudno go bezpośrednio o to obwiniać. Trzeba raczej zapytać, dlaczego nie dostał sygnału z wozu VAR, by przeanalizować sytuację, która wydawała się oczywista. Pomiędzy strzelającym a broniącym było ponad siedem metrów, więc trudno mówić o przypadkowym odbiciu od ręki piłki uderzonej z bliskiej odległości. Na dodatek ręka Rose’a była wyraźnie odchylona od ciała, czym powiększył jego zarys, co ma fundamentalne znaczenie w interpretacji przepisu o rzucie karnym. Jak to więc możliwe, że nie próbowano nawet przeanalizować opisanej sytuacji mającej kluczowe znaczenie dla wyniku meczu? To pytanie do sędziów z wozu VAR…

Wydawało mi się, że ze strony Lecha ktoś spróbuje odreagować i uderzyć w czuły punkt rywali, że, na przykład, zremisowali w Poznaniu tylko dzięki sędziom, itp., itd. Trener miejscowej drużyny Maciej Skorża poruszając kontrowersyjny temat, wypowiedział się jednak niemal jak dyplomata (za: lechpoznan.pl):

„Po meczu byłem w pokoju sędziowskim i chciałem zapytać o sytuację z ostatniej minuty po strzale Joela Pereiry. Arbiter mi wyjaśnił, że sytuacji nam nie widział, ale z wozu VAR dostał informację, że to czysta sytuacja i ręki nie było. Ja po powtórkach mam wątpliwości, ale tego nie zmienimy”.

Znacznie mocniejszych argumentów, mówiąc o Legii, użył jej... trener Aleksandar Vuković. Powiedzieć, że trafił w czuły punkt swojego klubu, to jak nic nie powiedzieć. Właściwie przejechał się po nim jak ktoś, kto czuje, że jest już na wylocie, bo swoje zrobił i staje się zbędny (za: onet.pl):

„Jeśli przypomnimy, jak wyglądał ten zespół jeszcze niedawno, to zauważymy poprawę. Widać ją od początku roku, a za ten okres odpowiadam. Jest to zespół, który od jakiegoś czasu słyszy w szatni o tym, jak będzie wyglądała pod wodzą nowego trenera i ja o tym wiem. Mimo to, ta drużyna walczy, a to nie jest dla nikogo łatwe, za co należą się chłopakom brawa”.

I zaapelował jeszcze, by zejść na ziemię i nie zachłystywać się zdobytymi ostatnio punktami w lidze:

„Z moich ust jeszcze nigdy nie padło, że gramy o czwarte miejsce, bo to jest moim zdaniem nierealne. Pewne rzeczy, które zdarzyły się w klubie, to pokazują. Niektórym nadal brakuje pokory. W momencie, gdy mamy taką samą przewagę nad strefą spadkową, co stratę do czwartego miejsca, mówi się tylko o pucharach. Nie wszyscy sobie zdają sprawę z naszej sytuacji. Ja nigdy nie uważałem, że Legia jest ponad wszystko. Trzeba wiedzieć, że pycha kroczy przed upadkiem”.

Czyż nie mamy naprawdę ciekawej ligi? Jeśli nawet na boisku nie dzieje się za wiele, zawsze można liczyć, że wokół niego na pewno będzie ciekawie. Przed, w trakcie czy po meczu.

▬ ▬ ● ▬