Tylko czy „się zatrą”?

Reprezentacja Polski do lat 17 przegrała 1:4 z Senegalem drugi mecz w finałach mistrzostw świata rozgrywanych w Indonezji. Znów przerwała go ulewa.

Tak jak w pierwszym z Japonią zawodnicy mieli przymusową przerwę w pierwszej połowie z powodu obfitych opadów deszczu. Tym razem dłuższą, bo trwającą aż pięćdziesiąt minut. Relacjom z meczu towarzyszą komentarze, których słownictwo jest mi dobrze znane z tekstów dotyczących polskiej piłki: „demolka”, „niewypał”, „znokautowani”, „brutalna lekcja”, „brutalna weryfikacja” „koszmar”, „deklasacja”… Gdy czytam, że „balon oczekiwań pęka z hukiem”, mogę odpowiedzieć – jakie oczekiwania, taki balon, taki huk.

Żeby kogoś oceniać, najpierw należy precyzyjnie określić kryteria. W przypadku reprezentacji Polski trzeba przede wszystkim zastanowić się, co dla niej w indonezyjskich finałach jest najważniejsze. Każdy z zawodników powinien wychodzić na boisko po to, by wygrać. Ale takie założenie można wykonywać w różnorodny sposób. Szczególnie w tak zwanej piłce młodzieżowej.

Trener Marcin Włodarski konsekwentnie realizuje filozofię ofensywnej gry prowadzonej kreatywnie przez swoich zawodników. Mają być „proaktywni”, „grać do przodu”, podejmować ryzyko. I naprawdę starają się te założenia realizować. Choć może czasami zbyt śmiało, popełniając poważne błędy przy wyprowadzaniu piłki. A że wszystko ma swoją cenę, więc wystawiony przez Senegalczyków we wtorek rachunek był bardzo wysoki. Górując nad Polakami warunkami fizycznymi potrafili ich perfekcyjnie i boleśnie wypunktować, dając srogą lekcję.

Pewnie przy bardziej zachowawczej taktyce wynik byłby dużo korzystniejszy dla naszych młodych orłów, a komentarze nie tak surowe. Zawsze jednak warto w takim momencie zadać pytanie – czemu ma służyć gra w juniorskich reprezentacjach? Czy murowaniu bramki i grze „na wynik”? Czy podejmowaniu ryzyka i związanemu z nim bezcennemu zdobywaniu doświadczeń, które mogą zaprocentować później w dorosłej piłce?

Chciałbym zwrócić uwagę na pewien drobiazg. Reprezentacja Polski straciła w meczu z Senegalem jedną bramkę mniej, a jej porażka była tylko o jedną bramkę większa niż w półfinale majowych mistrzostw Europy z Niemcami, który mimo przegranej 3:5 był odebrany wręcz z euforią!

Minęło pół roku i jakieś wielkiej różnicy w grze drużyny nie zauważam. Jej liderzy, Karol Borys czy Krzysztof Kolanko, nie zatracili pewności siebie i śmiało ruszają do dryblingów nie bojąc się żądnych rywali. Tylko że ci rywale wydają się mocniejsi niż podczas wspomnianych mistrzostw Europy. Nawet się nie wydają, na pewno są mocniejsi. Jeśli ktoś nie wziął na to poprawki, rozentuzjazmowany majowymi wynikami, jego balon pękł z większym hukiem.

Mnie bardziej od rozmiarów porażki z Senegalem martwi fakt, że rywale wyraźnie górowali warunkami fizycznymi. Oczywiście można do tego podejść tak (za: przegladsportowy.onet.pl):

„Pewne różnice fizyczne się zatrą, dogonimy Senegalczyków, na razie cieszmy się grą, zdobywajmy doświadczenie”.

Tylko czy na pewno „się zatrą”? Oby, ponieważ we współczesnej seniorskiej piłce nawet z ogromnym doświadczeniem, ale bez odpowiedniej tężyzny fizycznej, trudno sobie poradzić.

Na razie czekam na trzeci mecz Polaków w Indonezji. Już czytam, co się musi stać, by wyszli z grupy (w tej „polskiej” Argentyna pokonała we wtorek Japonię 3:1), bo mogą awansować nawet z trzeciego miejsca. Życzę im oczywiście jak najlepiej, ale w żaden awans niestety nie wierzę. Wierzę za to, że zdobędą w piątek kolejne bezcenne doświadczenia w spotkaniu z Argentyną. Dlatego mój balon oczekiwań to nawet nie balonik, więc na pewno nie pęknie z hukiem.

▬ ▬ ● ▬