Uwaga jeszcze bardziej aktualna

Reprezentacja Polski przegrała w Porto z Portugalią 1:5 w Lidze Narodów. Szkoda, że potrzeba było aż pięciu meczów, by niektórzy zrozumieli coś oczywistego.

Wynik mógł być jeszcze gorszy, bo na kilka minut przed końcem Portugalczycy prowadzili 5:0, co ich już trochę rozkojarzyło i stracili piłkę na własnym polu karnym. Debiutujący w reprezentacji Dominik Marczuk zdecydował się na strzał, zdobywając bramkę na pocieszenie.

Wynik zupełnie nie oddaje przebiegu meczu, bowiem po pierwszej połowie gra polskiej drużyny wyglądała naprawdę nieźle. Oczywiście jeśli w ocenie porówna się jej potencjał z potencjałem rywali. Nie pozwalała rywalom na zaprezentowanie pełni ich możliwości i do przerwy utrzymywał się bezbramkowy remis.

Gdy piłkarze wrócili po niej na boisko, gospodarze od razu totalnie zdominowali gości. Choć na szczęście przez pierwszy kwadrans nie znalazło to odzwierciedlenia w stwarzanych sytuacjach bramkowych. Aż do momentu, gdy na bramkę strzelał… Marczuk, a Diogo Costa zdołał wybić piłkę na rzut rożny. Polacy tak go rozegrali, że Kacper Urbański stracił piłkę na boku boiska, na wysokości pola karnego rywali, ruszyła kontra i znów katem okazał się Rafael Leão. Znów, bo w meczu obu drużyn przed miesiącem w Warszawie też przebieg z nią pół boiska. Z tą tylko różnicą, że wtedy oddał strzał trafiając w słupek, a piłkę dobił Cristiano Ronaldo. Teraz podał ją do Nuno Mendesa i po jego odegraniu sam pokonał Marcina Bułkę zdobywając głową prowadzenie.

To był decydujący moment meczu, po którym, z polskiego punktu widzenia, wszystko się posypało. Z każdą kolejną minutą, z każdą straconą kolejną bramką, można było czekać na końcowy gwizdek sędziego z nadzieją, że zabrzmi jak najszybciej. Gol Marczuka zdobyty na pocieszenie tuż przed końcem meczu, raczej w niewielkim stopniu złagodził cierpienia.

Mecz w Porto obalił kilka mitów funkcjonujących w narodzie, a przynajmniej w jego części. Choćby taki, że poradzimy sobie bez kontuzjowanego Roberta Lewandowskiego, bo mamy wystarczająco dobrych piłkarzy. Nie sądzę, żebyśmy tego dnia poradzili sobie z nim, ale wartościowych następców trudno było dostrzec.

W przerwie z powodu kontuzji musiał zejść z boiska Jan Bednarek. I już przeczytałem, że bez niego „obrona się posypała”. Jak to? Przecież przez wielu uważany był od pewnego czasu za nieudacznika, który fatalnie sobie w niej radzi i odpowiada za wiele straconych bramek, więc warto go wreszcie pogonić.

Tę pierwszą z Portugalią straciliśmy po błędzie Urbańskiego kreowanego wręcz na nową gwiazdę reprezentacji Polski, jej młodą siłę w procesie pokoleniowej zmiany. Na razie była zmiana Urbańskiego po przerwie. Probierz wpuścił na końcowe minuty także debiutanta Antoniego Kozubala, o którego powołanie media zabiegały od pewnego czasu. Nie wiem jednak, czy jego występ został zauważony.

Złych wiadomości w piątek było niestety więcej. Radziłem dopingować głównie Chorwatów, którzy równolegle grali w Glasgow ze Szkocją. Niestety przegrali 0:1 i Szkoci zrównali się w tabeli punktami z Polską. Teraz w decydującym meczu w poniedziałek w Warszawie muszą wygrać, by zapewnić sobie trzecie miejsce gwarantujące walkę w barażach o utrzymanie. Biorąc pod uwagę wyniki i grę obu drużyn w piątkowy wieczór raczej trudno być optymistą, skoro naprzeciw stanie drużyna nakręcona zwycięstwem i zdołowana ciężkim laniem.

Moja uwaga z początku roku, że utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów będzie „kosmicznym sukcesem”, niestety jeszcze bardziej aktualna...

▬ ▬ ● ▬