2018-09-17
Warto znać języki!
Legia pokonała w Warszawie 1:0 Lecha Poznań w meczu określanym jako „Derby Polski” czy „szlagier kolejki”. Raczej trochę na wyrost.
Zawsze z dystansem podchodzę do meczów, które mają być szlagierami. Mają, bo z reguły nie są. Składa się na to wiele czynników. Choćby taki, że dwie drużyny teoretycznie najsilniejsze, albo jedne z najsilniejszych w lidze, wcale nie muszą gwarantować ciekawego widowiska. Czasami ich starcie to głównie taktyczne szachy.
Może w niedzielę w Warszawie aż tak źle nie było, ale zachwycanie się widowiskiem, które stworzyła Legia z Lechem, byłoby przesadą. Gospodarze wygrali i trzeba przyznać, że byli lepsi, choć niewiele. Wystarczyło jednak, by zdobyć trzy punkty.
Gdyby mecz odbył się na samym początku sezonu pewnie Lech przejechałby się po Legii jak walec. Wtedy wygrywał seryjnie w lidze, był liderem, a niektórzy już przymierzali go do tytuł mistrzowskiego w przyszłym roku. Legię wtedy lał kto chciał, a miała jeszcze innego trenera. Po chwili szukała już następnego i wydawało się, że znów po omacku. I znów może to zakończyć się kolejną piękną katastrofą...
Jako przykład rozsądnych działań wskazywano Poznań. Tam postawiono na swojego, choć zagranicznego człowieka. Ivan Djurdjević związany Lechem najpierw jako piłkarz, potem trener, dostał wreszcie drużynę seniorów, do pracy z którą był przygotowany kilka lat. Niestety w piłce wszystko jest proste tylko w teorii. Dlatego dziś, gdy Lech przegrał kolejny mecz, zatrudnienie Djurdjevicia nie skłania już do lansowania takich teorii.
W niedzielny wieczór przekonaliśmy się po raz kolejny, że opowiadanie bajek o polskiej piłce pozostaje praktycznie bezkarne. No bo ile można słuchać i czytać o zdolnej rodzimej młodzieży, skoro w Warszawie zadebiutowało w obu klubach dwóch kolejnych zawodników ściągniętych niedawno z zagranicy. Legia sprowadziła portugalskiego pomocnika Andre Martinsa, a Lech greckiego stopera Dimitriosa Goutasa. W podstawowych składach obu drużyn wyszło na boisko więcej obcokrajowców niż Polaków.
Biorąc to pod uwagę trudno się dziwić, że kibice Legii przygotowując wielką sektorówkę, którą pokazali na początku meczu, wkleili w nią angielskie hasło: „United we stand, divided we fall”. Słusznie, bo przecież (tak to odebrałem) zaadresowane było głównie do obcokrajowców zarabiających na życie kopaniem piłki w Warszawie.
Dlatego Dominik Nagy natychmiast po zdobyciu zwycięskiego gola pognał do trybuny za bramką i rzucił się w ramiona kibiców na „Żylecie”. To dowód, że warto znać języki!
▬ ▬ ● ▬