3003, 34,3 ºC, a potem 5:1

Fot. Trafnie.eu

W Gdańsku odbył się mecz towarzyski Polska – Finlandia. Teoretycznie mecz piłkarski, choć tym razem także wydarzenie z gatunku sportów ekstremalnych.

To był chyba najgorszy dzień i miejsce na rozegranie takiego meczu. Bo dzień rekordowy pod względem liczby zakażeń koronawirusem w Polsce – 3003. Do tego rozegrany w Gdańsku, znajdującym się od niedawna w tak zwanej żółtej strefie, czyli o podwyższonym zagrożeniu zarażeniem wirusem. A reprezentacja Polski przyjechała na stadion z hotelu w Sopocie, czyli ze strefy czerwonej, o najwyższym zagrożeniu. Choć z drugiej strony – kto mógł to przewidzieć z dużym wyprzedzeniem, gdy ustalano miejsce rozgrywania październikowych meczów? Albo inaczej – gdzie jest teraz zupełnie bezpieczne miejsce?

Do tych smutnych wniosków dopasowała się atmosfera wokół stadionu. Choć przyjechałem tam z dużym wyprzedzeniem, trudno tylko tym tłumaczyć zupełną pustkę, wprawiającą w ponury nastrój. Kiedyś zawsze, nawet trzy godziny przed meczem, zaczynał się ruch, czy już wręcz kłębił biało-czerwony tłum. Tym razem zupełna cisza i spokój. Gdyby nie stojący na chodniku samochód sprzedający kibicowskie pamiątki i kilka radiowozów pochowanych dyskretnie głębiej przy głównej ulicy prowadzącej do stadionu, pomyślałbym, że pomyliły mi się dni meczu.

Na mniej więcej dziesięć tysięcy biletów skierowanych do sprzedaży (zgodnie z zaleceniami sanitarnymi – dwadzieścia pięć procent miejsc na stadionie), sprzedano podobno tylko połowę. Choć wydaje się, że na trybunach było ich znacznie mniej. Czyli koronawirus podziałał odstraszająco na kibiców teoretycznie stęsknionych oglądania spotkań polskiej reprezentacji rozgrywanych w domu po prawie rocznej przerwie.

Starciu z Finlandią towarzyszyły oczywiście szczególne środki bezpieczeństwa. Już kilka razy mierzono mi temperaturę przy wejściu na stadion (tym razem 34,3 ºC), ale pierwszy raz PZPN dodatkowo przesłał dziennikarzom jeszcze do wypełnienia formularz epidemiologiczny, który miał stanowić podstawę do wpuszczenia każdego na stadion.

Dopełnieniem ponurego nastroju było zadane mi pytanie jednego z redaktorów w biurze prasowym dotyczące wydarzeń w ostatnich dwóch godzinach. Nie chodziło mu jednak o przecieki dotyczące wyjściowego składu, tylko informacje o ewentualnych nowych zakażeniach! Na szczęście poza Maciejem Rybusem, którego test dzień wcześniej okazał się pozytywny, kolejnych przykrych niespodzianek nie było.

Była za to jedna pozytywna, bo okazało się, że wyzdrowiał chory na koronawirusa selekcjoner Jerzy Brzęczek i zdążył dołączyć do ekipy jeszcze przed meczem. Zapowiedział, że wystąpi w nim kilku debiutantów. Skoro mecz towarzyski, trzeba nowych sprawdzać.

Słowa dotrzymał, bo w wyjściowym składzie wysłał do boju aż trzech: Bartłomieja Drągowskiego w bramce oraz Sebastiana Walukiewicza i Michała Karbownika w obronie. Tego ostatniego na lewej stronie defensywy, choć to podobno urodzony środkowy pomocnik i klubowy trener Czesław Michniewicz tak go ostatnio próbuje ustawiać w meczach Legii.

Drużyna z debiutantami spisywała się nadspodziewanie dobrze, skoro do przerwy prowadziła 3:0 z uczestnikiem finałów (jeśli w końcu się odbędą) EURO 2020. Zabrakło za to na boisku, zgodnie z zapowiedzią, Roberta Lewandowskiego. Opaskę kapitańską przejął w jego zastępstwie Kamil Grosicki, co tak go uskrzydliło, że zaliczył hat-tricka!
W drugiej połowie, po błędzie czwartego debiutanta Pawła Bochniewicza, Finowie zdobyli bramkę, ale nasi strzelili im dwie kolejne po trafieniach Krzysztofa Piątka i Arkadiusza Milika. Czyli wszystkie gole dla Polski strzelili ci, mający ostatnio spore problemy w swoich klubach.

Końcowy wynik 5:1 to zdecydowanie więcej niż się spodziewałem przed meczem. Miło by było, gdyby udało się choć częściowo podtrzymać taką skuteczność w niedzielnym spotkaniu Ligi Narodów z Włochami na tym samym stadionie.

PS: Na początku 2017 roku napisałem o pewnym mało jeszcze znanym obrońcy GKS Katowice Alanie Czerwińskim:

„Zaimponował mi zdroworozsądkowym podejściem do kariery. Szczególnie tym, że na pewno nie myślał wyłącznie o kasie, ale głównie o własnym rozwoju. Dlatego byłem przekonany, że nie zgłupieje, jak przedszkolak na widok pięknej zabawki, gdy usłyszy nazwę znanego klubu, który się nim interesuje.

(...) Będę uważnie obserwował rozwój kariery Czerwińskiego. Nie wiem czy szczytem jego możliwości okaże się Ekstraklasa, czy może występy w reprezentacji Polski. Tego na razie nie wie nawet on sam”.

Teraz już wie. W meczu z Finlandią zadebiutował w reprezentacji Polski, zmieniając w drugiej połowie Bartosza Bereszyńskiego. Choć został powołany awaryjnie dzień wcześniej, choć dotarł na zgrupowanie kadry w środku nocy, debiutu w reprezentacji już mu nikt nie odbierze!

▬ ▬ ● ▬