„Tituszki” biją też piłkarzy

Fot. Valeriy Taemnickiy

W dniu, który rozpoczął się tragicznymi doniesieniami z Ukrainy, aż cztery drużyny z tego kraju stanęły do rywalizacji w Lidze Europejskiej.

Wszystkie czwartkowe serwisy informacyjne zaczynały się od informacji o liczbie zabitych na ulicach Kijowa. Zaledwie kilka dni temu pisałem, że nie wyobrażam sobie, by miejscowe Dynamo rozgrywało mecze na stadionie położonym kilkaset metrów od barykad wzniesionych przez protestujących. Nie przypuszczałem wtedy, że sytuacja rozwinie się tak błyskawicznie i tak tragicznie.

O tym jak niebezpieczne są w tych dniach ulice Kijowa przekonał się pomocnik miejscowego Dynama Władysław Kałytwyncew. Stał się ofiarą „tituszek”, czyli bandytów angażowanych przez reżim do zastraszania uczestników manifestacji. Swoją nazwę zawdzięczają damskiemu bokserowi, który nazywa się Wadym Tituszko, a przed kilkoma miesiącami na oczach biernych milicjantów pobił dziennikarkę.

Jak podał ukraiński portal Xsport właśnie „tituszki” napadli w Kijowie na Kałytwyncewa i złamali mu szczękę. Chcieli go jeszcze okraść, ale ponieważ nie był sam, zostawili ofiarę w spokoju.

Koledzy Kałytwyncewa grali wczoraj pierwszy mecz 1/16 finału Ligi Europejskiej z Valencią w Nikozji na Cyprze. Tam w ostatniej chwili został przeniesiony prze UEFA. Szaleństwem czy nawet profanacją byłoby rozgrywanie go na Stadionie Olimpijskim dwa kilometry od miejsca, w którym kilka godzin wcześniej zginęło kilkadziesiąt osób. Aż trudno uwierzyć, że minęło zaledwie półtora roku od finału mistrzostw Europy, który się tu odbywał, a wszyscy świetnie się wtedy bawili.    

Kapitan Dynama, bramkarz Ołeksandr Szowkowski, apelował na swoim profilu na facebooku do UEFA, by zgodziła się poprzedzić spotkanie minutą ciszy i pozwoliła założyć piłkarzom czarne opaski na znak żałoby z ofiarami wydarzeń w Kijowie. Zgodziła się bez problemu.

Dynamo grające z konieczności przed garstką widzów na stadionie w Nikozji przegrało 0:2. Dwa inne ukraińskie zespoły rozegrały mecze na własnych stadionach. Dnipro ograło w Dniepropietrowsku angielski Tottenham Hotspur 1:0. Czernomorec bezbramkowo zremisował w Odessie z Olympique Lyon. Szachtar w Doniecku zagra dopiero w rewanżu. W pierwszym meczu w Pilźnie zremisowali 1:1 z Viktorią.

Ciekawsze od wyników jest dalszy los ukraińskich klubów. W mediach pojawiają się informacje o ucieczce oligarchów z kraju ogarniętego buntem tych, których bezwzględnie wykorzystywali w swoich interesach. Skromnie wydzielali poddanym porcje chleba, za to fundowali im wspaniałe igrzyska. Żaden z największych ukraińskich klubów nie miałby szans rywalizować o cokolwiek bez pieniędzy lokalnych oligarchów. Najbogatszy z nich Rinat Achmietow zbudował potęgę Szachtara. Uważany jest za człowieka znienawidzonego prezydenta Wiktora Janukowycza, czy może odwrotnie. Gdyby postanowił własnym odrzutowcem natychmiast ewakuować się w bardziej bezpieczne rejony świata, nikt by się specjalnie nie zdziwił.

Oligarchowie mogą wywieść z Ukrainy swoje rodziny. Konta bankowe i tak mają w zagranicznych bankach. Jeśli im ich nie zablokują, z głodu nie umrą na pewno. Ale co z ich ukochanymi klubami?

Jeśli demonstranci na ulicach zwyciężą, Ukraina znormalnieje. A wtedy znormalnieć musi też miejscowa piłka. Czyli przestanie być oazą dobrobytu. Skończy się układ – bogate kluby biednych kibiców. A może już się skończył?  

Rumuński trener Szachtara Mircea Lucescu przyznał, że jeśli rozpoczęcie wiosennej rundy ukraińskiej ligi zostanie odłożone, występujących w niej kilku jego rodaków może poszukać sobie nowych klubów.  

„To normalnie, że rumuńscy piłkarze się boją. Jak można grać w takich warunkach? Lepiej przenieść się do innej ligi”.

W ukraińskiej ekstraklasie występuje ośmiu Rumunów. Jak twierdzą miejscowe media, część już poprosiła swoich agentów o poszukanie nowych klubów w innych krajach...

▬ ▬ ● ▬