A co, źle wyglądam?

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski rozegrała we Wrocławiu pierwszy z dwóch meczów towarzyskich przed mistrzostwami Europy rozpoczynającymi się za tydzień.

Zremisowała 1:1 z Rosją i był to mecz wybitnie towarzyski. Nie mam zamiaru nikomu odbierać ambicji. Wszyscy starali się jak należy, ale podniecać się zbytnio nie było czym. Typowy sparing przed wielką imprezą. Jak coś nie wychodzi, można powiedzieć, że przecież jesteśmy w trakcie przygotowań, to jak ma wychodzić? Jak coś wyjdzie, że już widać postępy, bo przecież ciężko pracujemy…

Poza tym trener wysłał do boju kilku zawodników, dla których w meczu o punkty raczej zabrakłoby miejsca w wyjściowym składzie. Z przodu zagrała czwórka (Przemysław Frankowski, Karol Świderski, Dawid Kownacki i Jakub Świerczok), która w podstawowej jedenastce może prędko razem nie zagrać, o ile jeszcze kiedyś w ogóle zagra. Do tego na lewej obronie debiutował Tymoteusz Puchacz. No ale kiedy selekcjoner ma eksperymentować, jak nie w takich meczach? Kiedy, jeśli nie przed ważnym turniejem, mając wtedy możliwość grania meczów towarzyskich?

Początek był więcej niż obiecujący. Po czterech minutach drużyna Paulo Sousy prowadziła 1:0. Prostopadła piłka zagrana za linię obrony rywali zbudowała akcję, przytomnie wykończoną przez Świerczoka, czyli piłkarza, który poprzednio wystąpił w reprezentacji w 2018 roku. A teraz zagrał od pierwszej minuty w ataku, ponieważ trener dał w tym meczu odpocząć Robertowi Lewandowskiemu, a Arkadiusz Milik też musiał odpoczywać z powodu kontuzji. Podobno niegroźnej, podobno na Euro zagra, ale z Rosją nie zagrał.

Wniosek nasuwał się więcej niż optymistyczny – akcja palce lizać, do tego wykończona przez zmiennika, o którym jeszcze pół roku wcześniej nikt nie myślał w kontekście gry w reprezentacji. A ten zmiennik miał obok jeszcze kilku potencjalnych zmienników. Czyli reprezentacja musi mieć wielką siłę i bogate zaplecze! Czyli jedziemy po mistrzostwo Europy? Taki żart potraktowany poważnie chyba tylko przez tych, którzy naprawdę (!) twierdzą, że jedziemy po medal.

Bo jak szybko dobrze się zaczęło, równie szybko się skończyło. Rosjanie wyrównali jeszcze przed przerwą, a mecz się wyrównał, czy nawet goście zaczęli dominować. Właściwie niewiele wynikało z gry obu drużyn. Emocji nie za wiele, sytuacji bramkowych jeszcze mniej. Trybuny, choć zapełnione prawie w połowie (19 297 widzów), też za bardzo nie pomagały, bo temperatura na nich była taka, jak przez cały maj – zdecydowanie poniżej średniej.

Gdy mecz się wreszcie skończył, chyba nikt nie marzył, by potrwał dłużej. Na konferencji prasowej trener Sousa na przemian chwalił, na przemian dowodził, że możliwości zawodników są dużo większe. Chwalił na przykład Puchacza (za grę w ofensywie i przygotowanie fizyczne), jednocześnie dowodząc, że wiele ma jeszcze do poprawy (gra w defensywie). A z kolei Mateusz Klich ma jego zdaniem jeszcze dużo, dużo, dużo więcej do zaprezentowania.

Słuchając Sousy już kolejny raz odnoszę wrażenie, że on nawet mówiąc jak piłkarze zagrali, cały czas mówi jak powinni grać. Należy tylko zadać pytanie, czy oni rzeczywiście są w stanie grać tak, jak on uważa, że powinni?

Natomiast selekcjoner reprezentacji Rosji, Stanisław Czerczesow, udowodnił we Wrocławiu, że trzyma formę, z której znany był przed kilkoma laty podczas pracy z Legią Warszawa. Nawet jego wypowiedzi przekładał na polski ten sam tłumacz, co na konferencjach Legii! Ze swadą odpowiadał na pytania, jak odpowiadał kiedyś po meczach Ekstraklasy. Gdy jeden z dziennikarzy zapytał, czy dobrze czuje się po powrocie do Polski, spojrzał zdziwiony i stwierdził → patrz tytuł.

▬ ▬ ● ▬