...a gra znów głównie do analizy

Fot. Trafnie.eu

Reprezentacja Polski pokonała w Warszawie 2:0 Łotwę w meczu eliminacyjnym do EURO 2020. Cenna wygrana, choć długo wydawało się, że powróci pewien koszmar.

Niedzielny mecz nasuwał skojarzenia z innym rozegranym w Warszawie na starym stadionie Legii w 2002 roku, w którym spotkały się te same reprezentacje. To był początek eliminacji do EURO 2004, zaraz po zakończeniu nieudanego startu, po długiej przerwie, w finałach mistrzostw świata.

Jeszcze podczas pobytu kadry w Korei dało znać o sobie wielkie ego ówczesnego wiceprezesa PZPN Zbigniewa Bońka. Postanowił sprawdzić się w roli nowego selekcjonera. Cel osiągnął zastępując Jerzego Engela. Poza tym jego największym osiągnięciem było szybkie rozstanie z kadrą, zaledwie po kilku miesiacach, co wyszło jej zdecydowanie na dobre. Kulminacją tej katastrofy był właśnie mecz z Łotwą w Warszawie przegrany 0:1. Tak zrelacjonował mi co działo się potem jeden ze świadków  wydarzeń:   

„Po meczu atmosfera nie była zbyt sympatyczna. Dlatego część zawodników zaczęła rozrabiać w hotelu na korytarzu. A gdzie był trener? Dlaczego nie wyszedł, nie uciszył ich?  Z zawodnikami nie jest tak łatwo. Jeśli jakiś trener sądzi, że im pokaże jaki jest wielki, bardzo się myli. Nie wygra z nimi, najwyżej oni go zniszczą. To zawodnicy rządzą. Jak będą chcieli, zrobią z trenerem co chcą. On musi się z nimi dogadać, a nie na odwrót.

Piłkarze pokazali wtedy Bońkowi swoją siłę. Moim zdaniem po meczu z Łotwą musiał zrozumieć, przecież jest inteligentny, że jego misja z kadrą w roli trenera dobiegła końca. Że nie ma szans na osiągnięcie czegokolwiek z tą drużyną”.   

Trudno było zakładać taki scenariusz przed niedzielnym meczem. Najpierw mi się nawet wydawało, że właściwie skończył się jeszcze zanim się... zaczął. A to za sprawą trenera drużyny gości. Slaviša Stojanović jest Słoweńcem i na wszystkie pytania dotyczące łotewskiego futbolu odpowiadał na konferencji prasowej mniej więcej tak – nie bardzo wiem, bo przecież jestem tu dopiero od miesiąca.

To jeszcze nie problem. Prawdziwym problemem dla Łotyszy wydawało się jego nastawienie do drugiego meczu na nowym stanowisku, po wyjazdowej porażce z Macedonią Północna  na inaugurację eliminacji do mistrzostw Europy.

Właściwie, zdaniem Stojanovicia, wszystko było złe albo tragiczne. Drużyna słabo gra? No, a jak ma grać dobrze, gdy dopiero się poznajemy, odbyliśmy tylko jeden trening. A występ w Skopje to według niego jeden wielki dramat i z przodu, i z tyłu, piłkarze bez siły i kondycji, nie potrafili nawet dłużej utrzymać się przy piłce.

Mówił to trener, mający w kadrze kilkunastu zawodników, którzy albo grają w polskiej lidze, albo w niej kiedyś występowali! Choćby na tym mógł spróbować zbudować podstawy do odpowiedniego umotywowania swoich grajków, nawet rzucając  jakieś oklepane hasło – chcą pokazać ile naprawdę są warci w kraju, który dobrze znają, więc powalczą z podwójnym zaangażowaniem.

Ale odniosłem wrażenie, że pan trener od razu wywiesił białą flagę, każdym słowem i gestem podczas konferencji apelując – cokolwiek się jutro stanie, nie będziecie mieli podstaw, by mnie aresztować, bo przecież jestem niewinny…

Gdy po konferencji łotewscy piłkarze wyszli trochę wcześniej na ostatni oficjalny trening przed meczem, usiedli na ławce rezerwowych koło murawy i zaczęli z uśmiechem różne pogaduchy. Wyglądali na zupełnie zrelaksowanych w porównaniu z Polakami trenującymi wcześniej, u których widać było skupienie i koncentrację. Chyba zrozumieli, że trener na pewno nie każe ich rozstrzelać po ewentualnej kolejnej porażce, więc nie ma się czym martwić i przejmować. Pełny luz.

I wtedy zrozumiałem, że to wcale nie będzie łatwy mecz dla Polaków. Bo rywale zupełnie bez presji, nic nie muszą, więc mogą sprawić niespodziankę. Gdy już w drugiej  minucie oddali groźny strzał na bramkę Wojciecha Szczęsnego, zacząłem się zastanawiać – czy nie wróci koszmar z 2002 roku, znów z Bońkiem w tle, choć tym razem w roli prezesa?

Obawy były coraz większe w drugiej połowie, bo choć Łotysze głównie się bronili, potrafili też groźnie strzelać po akcjach z kontrataków. Na szczęście w końcówce nieco opadli z sił i dali sobie wbić dwie bramki.

Czyli wynik znów znakomity, jak w Wiedniu, a gra znów głównie do wnikliwej analizy. I może na tym na razie zakończę, bo mecz mnie trochę zmęczył. Pana prezesa, a byłego selekcjonera, pewnie też, ale tym razem mógł już swobodnie odetchnąć.     

▬ ▬ ● ▬